„Cień Katynia w naszej małej ojczyźnie, czyli opowieść Stanisławy o swoim ojcu" - jest to tytuł pracy, którą napisałam razem z koleżanką z liceum - Pauliną Surowiec na konkurs historyczny ,,Arsenał Pamięci". Praca składa się z dwóch części - pierwsza zawiera wspomnienie pani Stanisławy na temat jej zmordowanego w Katyniu ojca, a druga jest refleksją dotyczącą zachowania okruchów historii narodowej.
Justyna i Paulina, czyli poszukiwaczki ,,cienia Katynia".
Część I.
Próba odtworzenia losów porucznika Ignacego Deca na podstawie opowieści jego córki i zachowanych dokumentów.
Prezeską Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich w Rzeszowie jest pani Stanisława Soja, z którą udało nam się przeprowadzić kilka rozmów będących źródłem informacji do naszej pracy. W tym rozdziale chciałybyśmy przedstawić historię jej ojca, Ignacego Deca, który został zamordowany w Katyniu, a także zmaganiom pani Stanisławy w szerzeniu prawdy katyńskiej.
Stanisława Soja
Stanisława Soja była członkiem Okręgowej Komisji Badań Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, obecnie jest członkiem Wojewódzkiego Komitetu Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Jej trud i wysiłek włożony w szerzenie katyńskiej prawdy został uhonorowany wieloma odznaczeniami: Złotym Medalem Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej (1996), Medalem Pro Memoria (2006), Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Medalem Komisji Edukacji Narodowej oraz medalem Prezydenta Miasta Rzeszowa za długoletnią działalność w upamiętnianiu Katynia.
Ignacy Dec.
Ojciec p. Stanisławy - porucznik rezerwy Ignacy Dec - urodził się w 1896 r. niedaleko miasta Rzeszowa - w Sokołowie Małopolskim. Był absolwentem Seminarium Nauczycielskiego w Rzeszowie. Od września 1914 r. – ochotnikiem – żołnierzem II Brygady Legionów J. Piłsudskiego. Walczył w Karpatach, nad Styrem i Stochodem, w Albanii. Po przejściu do rezerwy został nauczycielem i dyrektorem szkół w Sokołowie i w Rzeszowie. Awansował w 1939 r. na stanowisko inspektora szkolnego. Był również działaczem społecznym: radnym miasta Sokołowa i Rzeszowa, prezesem oddziału Związku Nauczycielstwa Polskiego w Rzeszowie, członkiem Komisji Kwalifikacyjnej Nauczycieli, członkiem Związku Strzeleckiego „Czwartaków”. Odznaczony został Złotym Krzyżem Zasługi (1938 r.), Krzyżem Niepodległości (1932 r.), Medalem Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości (1929 r.), Brązowym Medalem za Długoletnią Służbę (1938). Pośmiertnie zaś: Krzyżem Kampanii Wrześniowej (1985 r. - Londyn), Medalem „Za Udział w Wojnie Obronnej 1939” (1996 r.). „Mój ojciec był wspaniałym człowiekiem, nauczycielem, mężem i ojcem, a nade wszystko wielkim patriotą” – przyznaje pani Stanisława Soja.
We wrześniu 1939 r. Ignacy Dec został powołany do służby pomocniczej w policji rzeszowskiej i z nią podążył ku wschodniej granicy, gdzie został aresztowany i uwięziony w sowieckim obozie w Kozielsku. Pani Stanisława Soja ze wzruszeniem opowiada:
Pożegnał się z nami i wyruszył na wojnę. Otrzymałyśmy od niego tylko jeden jedyny list, który mój tato napisał 30 listopada 1939 r., a my dostałyśmy go 13 stycznia 1940 r. Nasza radość była ogromna. Miałyśmy wtedy pewność, że nie zginął na wojnie, że się zachował... Pytał w tym liście jak się czujemy, czy mamy co jeść, gdzie spać… Sam o sobie napisał niewiele. Tylko tyle, że ma problemy żołądkowe. Te kilka zdań przepełnionych miłością i tęsknotą podniosły nas na duchu. Był to niestety pierwszy i ostatni list od niego.Zanim został uwięziony w Kozielsku miał jednak szansę aby się uratować. Jeden z mieszkańców Sokołowa opowiadał mi, że spotkał tatę w miejscowości Husiatyn. Ostrzegał go przed Sowietami radząc: ''Panie Dec, zrzuć pan mundur, dam panu cywilne ubranie, niech pan ucieka''. Mój tato zaś odpowiedział: ''Honor żołnierski mi na to nie pozwala. A w razie czego obroni mnie konwencja o jeńcach wojennych''. Szkoda, że nie zdawał sobie sprawy, że Sowieci nie przestrzegają żadnych konwencji… A może to po prostu kolejny dowód wielkiego patriotyzmu mego ojca? Na następną wiadomość musiałyśmy czekać dwa lata. Nie wiadomo było co się dzieje z tatą, ale łudziłyśmy się, że jest w niewoli, z której prędzej czy później go wypuszczą. Mama próbowała się czegoś dowiedzieć, pisała listy do władz niemieckich, do Czerwonego Krzyża. Bezskutecznie. Tym czasem wybuchła wojna między Sowietami a Niemcami. Gdy prawda o katyńskiej zbrodni wyszła na jaw, myślałyśmy, że oszalejemy z rozpaczy. Trudno nam było uwierzyć w to, o czym pisano w Gońcu Krakowskim…(...)Miałam szesnaście lat gdy wybuchła wojna, a osiemnaście gdy zginął ojciec. Ja również, wraz z moją rodziną, początkowo myślałam, iż zbrodni w Katyniu dopuścili się Niemcy. Rzeszów był pod okupacją niemiecką, mieliśmy okazję napatrzeć się na okrucieństwo niemieckie, podświadomie to właśnie ich obwiniałyśmy za śmierć ojca i pozostałych polskich oficerów, gdyż nie wiedzieliśmy wówczas do czego zdolni są Sowieci. Byłam najstarsza z trzech sióstr i to właśnie na mnie spoczywał obowiązek pracy i dostarczenia nam chociażby kawałka chleba; nie raz było tak, że miałyśmy tylko jeden bochenek na cztery osoby, a żeby go zdobyć musiałam iść 30 km do Sokołowa na piechotę. Trzeba było sobie jakoś radzić pomimo trudnych warunków. Najboleśniej jednak przeżywałyśmy fakt, że przez 50 lat nie można było nawet wspomnieć o tym, że ojciec zginął. Byłam nauczycielką więc tym bardziej groził mi brak pracy, a nawet więzienie. Dzisiaj młodzież wie o Katyniu, ale w Polsce Ludowej nie można było o tym mówić. Miałam sąsiadkę, która zaangażowana była w ruch oporu, do którego wkrótce i ja dołączyłam. Składam przysięgę, której treści dzisiaj niestety nie pamiętam, dotyczyła ona jednakże zaangażowania w owy ruch oporu i milczenia. Pełniłam tam rolę gońca, rozwożącego na rowerze listy. Pani Soja przyznaje, że to dzięki wybuchowi „Solidarności” zaczęto mówić o Katyniu, a następnie dodaje: „Rosja nigdy nie przyzna, że mord katyński był ludobójstwem kwalifikowanym… Według wszelkich praw międzynarodowych musieliby wówczas wypłacić rodzinom ofiar odszkodowania. (…)Jeżeli chodzi o powstanie tzw. ‘Rodzin Katyńskich”, to zaczęliśmy się organizować w Rzeszowie w listopadzie 1991 r. Początkowo było nas 5 osób, w tym ja, mój mąż i trzy panie. Jedna z nich bardzo szybko jednak wypisała się z naszego koła, gdyż – pomimo tego, iż jej ojciec zginął w Katyniu – wyszła za mąż za oficera UB. Nasza „rodzina katyńska” rozrosła się wkrótce do 30 osób. Podobnie było i w innych miastach. Chociaż byliśmy stowarzyszeniem nie zarejestrowanym nie było ciężko zebrać członków „rodziny katyńskiej”. Najczęściej poznawaliśmy się w kościele. Siedzibą tego koła było moje mieszkanie. Później klub garnizonowy w Rzeszowie ogłaszał spotkania rodzin katyńskich. Było jednak wiele osób, które bardzo długo nie przyznawały się do tego, iż ktoś z ich rodziny zginął w Katyniu.
Jeżeli chodzi o naszą działalność, organizowaliśmy w kościele garnizonowym uroczystości rocznicowe. Niejednokrotnie sama układałam kazania dla księdza, ponieważ duchowni również niewiele wtedy wiedzieli na temat Katynia. Poza tym, tworzyliśmy miejsca pamięci, np. w Sokołowie Małopolskim, w Rzeszowie (tablica na kościele garnizonowym, na frontonie Komendy Policji, na cmentarzu Pobitno, tablica ku czci mojego ojca znajduje się również w rzeszowskim III LO), organizowaliśmy różne wystawy, konkursy katyńskie, kolportowaliśmy książki o tematyce katyńskiej, pisaliśmy artykuły do prasy na temat Katynia…
Eugeniusz Taradajko – czyli droga do poszukania odpowiedzi na pytanie: jak wyglądała ekshumacja zwłok polskich oficerów? Kolejną osobą, z którą postanowiłyśmy przeprowadzić wywiad był pan Eugeniusz Taradajko – dyrektor Podkarpackiego Zarządu Okręgowego Polskiego Czerwonego Krzyża w Rzeszowie. W latach 1994 – 1995 był on członkiem zespołu ekshumacyjno – badawczego do badań prowadzonych na terenie miejsc zbrodni w Katyniu i Miednoje. Prace archeologiczno – ekshumacyjne były prowadzone pod kierownictwem prof. Andrzeja Koli i prof. Bronisława Młodziejowskiego.
„Katyń to symbol, które wiąże trzy miejsca pochówku: Katyń, Charków, Kalinin, a poza tym dwa, które są jeszcze niezbadane. Jedno jest w trakcie badań i jest to Bykownia – przedmieście Kijowa, natomiast drugie znajduje się na terenie Białorusi i długo jeszcze nie będzie zbadane.” – mówi pan E. Taradajko. „Skąd się tam znalazłem? Otóż będąc kiedyś w szkolnym kole PCK i grupie instruktorskiej jeździłem na różne obozy. Przez dwadzieścia kilka lat byłem działaczem młodzieżowym. Zostałem namówiony przez ówczesnych tutaj pracowników, żeby podjąć pracę zawodową. Miesiąc po podjęciu pracy przeszedłem chrzest bojowy, pojechałem bowiem na misje humanitarną, byłem w Rumuni, Litwie (były to lata 1989 -1990,. Ktoś zaproponował nam pewnego dnia udział w pracy jako przedstawiciele Czerwonego Krzyża. Uczestniczyliśmy więc w szkoleniach, po których została nas nieliczna, kilkunastoosobowa grupka chętnych. Był wówczas rok 1991 r. O pracach ekshumacyjnych w Miednoje dowiedziałem się tydzień wcześniej, nie miałem więc wiele czasu aby się zastanawiać. Pracowałem później również w Katyniu oraz na cmentarzu Orląt Lwowskich i ekshumacjach wojskowych niemieckich i ukraińskich na Podkarpaciu.
Jest to praca, w którą niewątpliwie wkłada się całe swoje życie. Nie sposób traktować tego powierzchownie. Prace ekshumacyjne oddziałują na psychikę. Byłem dokumentalistą więc moją rolą było na m.in. obszukiwanie mundurów. Szukałem wszelkich dokumentów, listów, gazet określających daty. Czytałem kartki napisane dziecięcym pismem, widziałem listy zaczynające się słowami „Tatusiu, wróć do nas...”. Nie sposób przeczytać coś, czego już nikt nigdy nie miał widzieć na oczy i nie wziąć sobie tego do serca. Człowiek wchłania to jak gąbka… Bywało tak, że odbicie dnia i nocy zacierało się: to, co robiłem w dzień, śniło mi się później w nocy.. Żeby wyjść z tego psychicznie potrzeba kilku lat. Ci ludzie mieli własne plany, marzenia, jak każdy z nas… W przypadku Miednoje czy też Charkowa ciała były nierozłożone, ponieważ nikt wcześniej nie otwierał tych grobów tak, jak uczyniono to w Katyniu. W tzw. przemianie tłuszczowo - mydłowej, człowiek jest mazistą tkanką. Często jednak zachowuje się wszystko – język, uszy, brwi, przyschnięte oczy – zależy to m.in. od struktury ziemi. Wszystkie listy, dokumenty i inne przedmioty, które znaleźliśmy przy ofiarach trafiły do Muzeum Katyńskiego w Warszawie.
Zapytany o to czy podczas prac ekshumacyjnych istniały przeszkody ze strony rosyjskiej pan Taradajko opowiada: „W przypadku Miednoje współpraca rosyjska była bardzo dobra, niestety nie mogę tego samego powiedzieć o Smoleńsku. Po całodniowej pracy wracaliśmy do hotelu, zmęczeni, brudni, a na prośbę o gorącą wodę słyszeliśmy każdego dnia – „niet!”. Na cmentarzu strugaliśmy więc sobie drewniane kołki, ażeby zatkać nimi wannę, a następnie zimną wodę podgrzewaliśmy grzałkami, żeby umyć się w gorącej. Innym przykładem mogą być chociażby śniadania: o 6 rano dostawaliśmy sznycla tonącego w oleju, a do tego żadnego gorącego napoju. To są drobiazgi, ale czasem drobiazgi składają się na szykany. Poza tym cały czas byłem obserwowany. Zauważyłem również, że przynajmniej raz w tygodniu mam rewidowane bardzo dokładnie wszystkie rzeczy. To działa na psychikę człowieka. Był tam człowiek, który – twierdząc, że jest wolnym reporterem gazety - potrafił przez 2 tygodnie siedzieć przy nas i robić zdjęcia. Fotografował nasze prace i nas samych aparatem „Nikon”, którym można przybliżyć i sfotografować nawet najdrobniejszy szczegół. Czuliśmy się niekomfortowo, co utrudniało bardzo pracę.
Muszę jednak przyznać, iż w Rosji, nigdy nie spotkałem się z agresją od osób cywilnych. Zdarzały się nawet pozytywne akcenty, na przykład po uroczystościach w Charkowie, na cmentarzu, do pomnika polskich oficerów podeszła delegacja narodowo ukraińska. Przestraszyłem się, że to będzie jakaś prowokacja nacjonalistyczna, natomiast oni z godnością złożyli kwiaty, pomodlili się i odeszli. Był to dla mnie naprawdę pozytywny szok.
Katyń był tylko pretekstem do zerwania stosunków polsko – rosyjskich. Propaganda radziecka i sugerowanie, iż Niemcy mordowali w Katyniu, a następnie podmienili dokumenty, gazety przy ciałach oficerów jest przede wszystkim niemożliwe do realizacji. Nie wyobrażam sobie żebym zdołał, ja czy też moi koledzy wyzbierać z ziemi wszystko. Pomijając stronę materialną, strona techniczna jest po prostu niemożliwa."
Jedno z ostatnich zadanych przeze mnie pytań dotyczyło świadomości rosyjskiej na temat katyńskiej zbrodni. „Jak wszędzie, również i w Rosji, są ludzie, którzy mniej i bardziej interesują się historią – powiedział p. E. Taradajko - Rosjanie również w swoim narodzie mieli wiele mordów i to zrozumiałe, że właśnie na nich się skupiają. Dodam jeszcze, że będąc w Smoleńsku, Katyniu czy Twerze potrafiłem całymi tygodniami nic o Polsce nie słyszeć w telewizji. To władza kształtuje opinie publiczną. Czasami nie trzeba kłamać, wystarczy przemilczeć…”
Część II
Poszukiwanie ,,cienia Katynia” w naszym regionie rozpoczęłyśmy od wizyty w siedzibie Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich w Rzeszowie, którego prezeską jest pani Stanisława Soja. Dzięki jej uprzejmości udało nam się przeprowadzić rozmowy, które stały się podstawą do napisania tej pracy. Pani Stanisława Soja opowiadając nam historię swojego ojca zwróciła uwagę na to, że sama zbrodnia katyńska to nie tylko uśmiercanie kilku tysięcy polskich żołnierzy, ale także ogromny dramat dla ich rodzin, które oczekiwały przez długi czas na powrót bliskich osób, a zamiast tego otrzymały informację o bestialskim zamordowaniu Polaków.
Uzupełnienie naszej pracy stanowi wywiad z panem Eugeniuszem Taradajko, który brał udział w pracach przy ekshumacji ofiar ludobójstwa. W czasie rozmowy z nim mogłyśmy przekonać się jak bardzo taki rodzaj pracy oddziałuje na człowieka i, że nie sposób być obojętnym na los ofiar zbrodni. Ludzie, którzy stracili życie pozostawili swoje rodziny i to one właśnie po dziś dzień walczą o to, aby pamięć o zbrodni nie poszła w zapomnienie, lecz była świadectwem patriotycznej postawy.
O mnie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz