O mnie

Moje zdjęcie
jestem jaka jestem;) kto zna ten wie;)

środa, 26 sierpnia 2009

Kto nie próbuje, ten żałuje...




Wysyłając swój esej na Konkurs Akademicki o stypendium
i indeks im. Biskupa Jana Chrapka nie spodziewałam się , że już niebawem dostanę zaproszenie na jego finał. Poniżej zamieszczam moją pracę i krótką fotorelację z finału konkursu(fotografie autorstwa Michała Ziółkowskiego). Być może zachęcę w ten sposób maturzystów do spróbowania swoich sił, bo kto nie próbuje ten później żałuje.


ESEJ.

Temat: Wyjaśnij, w wybranym przez siebie gatunku (do wyboru: artykuł, esej, recenzja, dyskusja, reportaż) jak można interpretować poniższy fragment z "Listu pasterskiego" biskupa Jana Chrapka:
„Wielkość człowieka mierzona jest bezinteresowną umiejętnością służenia ludziom
i dobru wspólnemu.”
(List Pasterski Biskupa Radomskiego na temat troski. Radom, 15 września 2001)

,,Vanitas vanitatum et omnia vanitas” - ,,marność na marnościami i wszystko marność” – powiedział kiedyś biblijny Kohelet. Te słowa miały oddać bezsensowność życia oraz nietrwałość ziemskich wartości. Wypowiedź Koheleta ma uzmysłowić każdemu, że istnienie człowieka jest ulotne i nic nie znaczy. Na szczęście takie twierdzenie nie ma zbyt wielu zwolenników we współczesnym świecie, ponieważ ludzie doceniają wartość życia. Każdy człowiek jest niepowtarzalny i ma szanse wnieść w dorobek ludzkości coś nowego. Jak kiedyś tak i teraz nie wszystkim los sprzyja – w każdym zakątku naszego kraju można spotkać ludzi chorych, samotnych, opuszczonych i potrzebujących pomocy. Obecnie społeczeństwo tworzy jednak teorię, która stoi w pewnej opozycji do myśli głoszonej przez Koheleta, gdyż opiera się ona o wartości materialne i swoistego rodzaju egoizm, a jej słuszność potwierdzać ma krótkość ludzkiej egzystencji. Jeśli życie ludzkie nie jest zbyt długie to czy warto je poświęcać innym? Może lepiej skupić się na pracy i karierze, które dają pieniądze, a te z kolei możliwość korzystania z różnorakich przyjemności. Dla wielu Polaków wielkość człowieka określa ,,wielkość” jego portfela, czyli wartość rzeczy materialnych, które posiada. Oczywiście jest to pewnego rodzaju uogólnienie, ale z pewnością wyraża ono światopogląd wielu naszych rodaków, co łatwo zauważyć w niemal każdej dziedzinie życia.
Służenie ludziom i dobru wspólnemu nie jest wbrew pozorom przeznaczone tylko dla idealistów, choć z pewnością takie osoby chętniej poświęcają się takim ideom. Bohaterka opowiadania Stefana Żeromskiego pt. ,,Siłaczka” – Stanisława Bozowska – przybyła na wieś, ponieważ za cel swojego życia uznała kształcenie dzieci mieszkających na wsi. Kobieta była bardzo konsekwentna w swoich działaniach, ale brak pomocy z zewnątrz doprowadził do tego, że mogła liczyć tylko na własne siły, co spowodowało jej przedwczesną śmierć. Przykład ten nie jest co prawda współczesny, ale można go swobodnie odnieść do sytuacji, które obserwujemy w obecnej rzeczywistości. Ludzie, którzy chcą pomóc innym i nie żądają od nikogo nic w zamian często mają rzucane kłody pod nogi. Przykładem może być tutaj głośna sprawa Waldemara Gronowskiego, ponieważ jego firma upadła po tym jak musiał zapłacić podatek za chleb darowany biednym. Na szczęście przepisy prawne dotyczące zapłaty podatków w takiej sytuacji uległy zmianie. Nie wiemy jednak ilu przedsiębiorców za okazanie serca ubogim zapłaciło utratą własnego źródła utrzymania? Według mnie wielkość człowieka powinna być określana na podstawie nie tylko tego, co jest w stanie zrobić nie mając ze swojego działania żadnego zysku, ale również biorąc pod uwagę to, ile jest w stanie poświęcić, aby pomóc innym, choć sam traci niemal wszystko lub wszystko, co ma.
Obecnie coraz większą popularnością wśród młodzieży cieszy się wolontariat. Wolontariusze to osoby, która nieodpłatnie udzielają się w różnego rodzaju akcjach
o charakterze społecznym, charytatywnym niosąc pomoc tym, którzy jej potrzebują. Czy jednak to, że ktoś jest wolontariuszem świadczy o jego wielkości? Uważam, że niekoniecznie, ponieważ w wolontariat tak jak i w pracę, naukę można się angażować bardziej lub mniej
i nie zawsze robić to całkowicie bezinteresownie, przecież lepsza ocena z zachowania
w szkole to także jakaś korzyść, choć niematerialna. Czasami ,,większym” wolontariuszem jest ten, kto codziennie pomaga wnieść schorowanej sąsiadce zakupy na trzecie piętro niż ten, który raz w roku stanie z puszką w ręce zbierając datki w akcji charytatywnej.
Pozwolę sobie teraz przytoczyć krótkie opowiadanie, które napisałam na podstawie opowieści mojego sąsiada:
Wieczorem obudziły mnie strzały. Po chwili do domu weszli niemieccy żołnierze. Słyszałem przez drzwi krzyki w obcym języku. Przerażony schowałem się pod łóżko. Widziałem jak wyprowadzają z pokoju moje siostry. Słyszałem histeryczny płacz matki i uspokajający głos ojca. Bardzo bałem się karabinów, które dostrzegłem w rękach żołnierzy. Nie miałem odwagi wyjść z kryjówki, aby pobiec za rodziną. Usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Nikt za mną nie wołał. Nikt po mnie nie wrócił. Zostałem sam pod łóżkiem. Płakałem, aż w końcu zasnąłem. Gdy rano obudziłem się. W domu nie było nikogo. Wyszedłem na podwórko i z całych sił wołałem:
- Mamo, tato … Gdzie jesteście?
Z okna wychyliła się sąsiadka:
- Bądź cicho Markusie! – powiedziała – Oni już nie wrócą. Zostałeś sam i musisz uciekać
z miasta, bo i ciebie złapią, a potem wywiozą do getta.
Rozpłakałem się. Miałem dwanaście lat i niewiele wiedziałem z tego, co się działo. ,,Wszystko przez tą wojnę!” – powtarzałem sobie.
Przed dom wyszła sąsiadka.
- Chodź do mnie! – powiedziała, a gdy podszedłem przytuliła mnie mocno.
Po policzkach popłynęły jej łzy.
- Kochanie, teraz jest wojna. – wyjaśniała spokojny tonem – Niemcy łapią Żydów i wywożą ich do gett, czasami nawet zabijają. Musisz się jak najszybciej ukryć w bezpiecznym miejscu, gdzieś na wsi. Idź na Mokrą Stroną, bo tam może ktoś cię przygarnie. Pamiętaj o tym, że ludzie nie mogą wiedzieć, że jesteś Żydem.
Ostatnie słowa pani Józi szczególnie zapadły mi w pamięć. Wróciłem do domu, zabrałem ze sobą trochę jedzenia i ruszyłem w kierunku Mokrej Strony. Gdy byłem w połowie drogi obok mnie przejechał wojskowy samochód załadowany Żydami.
- Markusie ratuj! – krzyknęła jakaś dziewczyna donośnym głosem.
Samochód zatrzymał się. Wysiadł z niego żołnierz i wybuchnął śmiechem.
- Patrz, Żyd sam się nam w ręce pcha. – powiedział po polsku.
- Skąd wiesz, że to Żyd? – odezwał się drugi żołnierz z samochodu.
- Nie wiem, ale zaraz będę wiedział. – uśmiechnął się złośliwie. – No maluch ściągaj gacie!
Przerażony opuściłem spodnie.
- Widzisz! Mam rację. Chłopak był obrzezany. Wsiadaj do samochodu Żydzie.
- Wolę iść pieszo. – odparłem odważnie.
Wtedy żołnierz wziął mnie za fraki i wrzucił do samochodu. W środku zobaczyłem koleżankę z klasy – Sarę, która przed chwilą wołała o pomoc. Wewnątrz było około trzydziestu osób. Po paru minutach jazdy dojechaliśmy na puste pole. W oddali zobaczyłem jakieś zabudowania. Zaczęło się ściemniać. Żołnierze rozdali ludziom łopaty i kazali kopać głęboki rów. Niektóre osoby próbowały uciekać. Wówczas żołnierze puszczali w kierunku zbiegów serię strzałów. Tuż przed zmrokiem ustawili nas w rzędzie przed rowem. Ludzie płakali, modlili się. Trzech Niemców zaczęło strzelać. Rząd padał. Stanąłem za dużym panem. Po chwili przygniótł mnie ciężar jego ciała. Słyszałem strzały, czułem padające obok mnie ciała. ,,Boże ocal mnie.” – prosiłem w myślach i czekałem. Nagle ucichły strzały. Usłyszałem odgłos odpalanego samochodu. Odjechali. ,,Dlaczego nie grzebią ciał?” – pytałem sam siebie. Bałem się poruszyć. Leżałem przywalony trupami i czekałem. W końcu nie wytrzymałem napięcia
i lekko podniosłem głowę. Wygrzebałem się z pod ciał leżących na mnie osób, które ocaliły mnie od śmierci z rąk hitlerowskich oprawców. Nie wiedziałem, co mam robić, więc szedłem przed siebie po omacku. Zrobiłem parę kroków, nie miałem sił, położyłem się, zasnąłem. Rano obudziły mnie ciepłe promienie słońca. Zobaczyłem, że całe ubranie mam we krwi. Poszedłem nad rzekę i wypłukałem koszulę. Rozłożyłem ją na trawie i czekałem aż wyschnie. Po paru godzinach zobaczyłem, że polną drogą jedzie wóz. Chłop, który powoził koniem zauważył mnie i zatrzymał się. Zaczął zadawać pytania. Opowiedziałem mu o wszystkim, co miało miejsce w ostatnich dwóch dniach i o tym, że jestem Żydem.
- Dzielny z ciebie chłopak! – powiedział nieznajomy – Mieszkam razem z żoną, mamy duże gospodarstwo, przechowam cię w stodole.
Zaprowadził mnie do swojej chałupy. Jego żona dała mi posiłek i przygotowała posłanie
w stodole. U pana Piątka przetrwałem całą okupację. W stodole, a zimą w piwnicy przesiedziałem trzy lata. Traktowali mnie jak swojego syna. Zawsze w Wigilię zasiadałem
z nimi do wieczerzy i razem modliliśmy się.
Pewnego dnia zapytałem pana Leszka:
- Dlaczego pan mnie ukrywa? Jeśli ktoś się dowie i doniesie to śmierć spotka też pana rodzinę.
- Kto ocala jedno życie, ocala cały świat. – powiedział i dał mi do ręki medalik z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, który noszę do dziś.
Ta opowieść pana Piątka jest jednym z tysięcy świadectw, jakie ,,podarowała” II wojna światowa. Myślę, że trudno oceniać wielkość czynów ludzi, którzy bezinteresownie ratowali życie innych, ale z pewnością należy docenić ich poświęcenie, bo to właśnie to decyduje o tym, czy ktoś zasłużył sobie na miano ,,wielkiego”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz