,,A gdybym się kiedyś urodzić miał znów, to tylko we Lwowie..." - co prawda nie urodziłam się we Lwowie, ale mam ogromny sentyment do tego miasta, który wynika sama nie wiem z czego. Ukraina coś takiego w sobie ma, że mnie przyciąga ... Moim zdaniem uroku dodaje jej brak ,,ogłady", choć inni zwą to inaczej - brakiem cywilizacji. To, co dla jednych jest minusem dla innych staje się plusem, więc ... czas na Ukrainę.
I tu zaczyna się … Ukraina.
Na każdym kroku się je spotyka i nie są to Ukrainki, tylko … cerkwie.
Kanalizacja Lwowa, czyli na tropie polskich ,,śladów”…
Jedna z lwowskich ulic, której nazwa nie bez powodu jest mi szczególnie bliska…
Jedna z wielu ukraińskich twierdz skazanych na powolne niszczenie przez nieubłagany czas i brak zainteresowania mieszkańców magią tych niezwykłych miejsc.
Nie ma lekko… – standardowa komunikacja miejska.
Ach te widoki na lwowskim rynku…, czyli Neptun przyciąga jak magnes damskie oczęta.
Lwowska katedra Świętego Jerzego – wielkość ma znaczenie, bo sprawia, że pozostaje w pamięci.
Zagadka dla znawców motoryzacji – cóż to za marka auta?
No comment, ale to dość często spotykany widok na lwowskich ulicach.
Ręka, noga, mózg na ścianie, czyli Drohobycz wita.
Ambulans – lepiej nie chorować na Ukrainie.
Rękodzieło ukraińskie...
marzy mi się haftowana …
O mnie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz