O mnie
czwartek, 19 kwietnia 2012
O paliwowym raju, silikonowych biustach oraz przyprawach z odwłoków termintów…
W tym kraju za litr benzyny zapłacimy … 7 groszy. Niemożliwe? Sprawdźcie sami. Gdzie jest taki raj dla posiadaczy samochodów? W ojczyźnie Ivian Sarcos, czyli kobiety noszącej koronę Miss World 2011. Czym jeszcze zachwyca Wenezuela? Najwyższym wodospadem świata, płaskowyżem Grand Sabana i dziewiczymi krajobrazami. Jakieś minusy? Nadmiar silikonu w biuście oraz pośladkach rodowitych Wenezuelek oraz kawa niezadowalająca podniebienia konesera. Nie każdemu też smakują przyprawy
z odwłoka termita. Mniejsze i większe uroki paliwowego raju przybliża Tomasz Berski, lekarz oraz miłośnik egzotycznych wojaży.
Justyna Rut:Wyprawa do Wenezueli, gdy w Polsce trwa sroga zima wydaje się zwykłą ucieczką od niskich temperatur lub może ... powrotem do czasów dzieciństwa, kiedy zabawa
w Indian była wielką atrakcją. Dlaczego wybrałeś Amerykę Południową na cel swojej podróży?
Tomasz Berski: Namówili mnie znajomi. Wcześniej Wenezuela była dla mnie tylko hasłem -wiedziałem o Hugo Chávezie, potężnych złożach ropy naftowej i że nie jest najbezpieczniejszym miejscem . Czytałem kiedyś relacje polskich podróżników o połowach ryb oraz o tym, że Cejrowski wybrał się tam, żeby stworzyć kilka filmów, ale jego ,,programowo’’ nie oglądam. Jechałem w ciemno. Dlaczego w czasie mrozu? Po prostu terminu wyjazdu z meteorologami nie ustalałem.
J.R.: Czym najbardziej urzeka wenezuelska fauna i flora? Może kusi przywiezienie do Polski jakiegoś okazu pomimo kontroli na lotnisku?
T.B.: W przyrodzie uderza jej naturalność i dzikość - przynajmniej we wschodniej części tego kraju, bo zachodnia jest bardziej zindustrializowana. Spotykałem wiele zwierząt, o których dotąd się tylko słyszałem lub widziałem w zoo. Najbardziej zaskakujące jest to, ze większość tych pomników przyrody można dotknąć i niejako aktywnie uczestniczyć w ich życiu. Wenezuelczycy nie traktują tego jak skansenu, tylko jako część codziennego życia. Myślałem o zabraniu koralowca, ale zrezygnowałem, bo w sumie gra nie warta świeczki, a ryzyko duże…
J.R.: Uroda Wenezuelek jest znana na całym świecie. Czy naprawdę spacerując ulicami nie sposób ominąć wzrokiem lokalnych piękności?
Zbyt wielu karaibskich piękności nie dane mi było zobaczyć. Jeździliśmy głownie po terytoriach zamieszkanych przez Indian, a oni z Latynosami mają nie wiele wspólnego. Więcej widziałem podczas pobytu na wyspie
w kurorcie. Nie mam pewności, że to były to rodowite Wenezuelki, czy kobiety z jakiś innych krajów . Osoby ,,biegłe” pokazywały mi rodowite dziewczyny, które miały dużą ilość silikonu w biuście i pośladkach. Wyglądało to dość komicznie i jak na mój słowiański gust mało estetycznie, ale o gustach się nie dyskutuje.
J.R.: Z pewnością podziwiałeś również inne krajobrazy. Który z nich szczególnie zachwycał?
T.B:. Zachwycił mnie szczególnie widok delty Orinoko, który bardzo przypominał mi puszcze nadrzeczne na Borneo, a klimat też bardzo podobny oraz zbliżona budowa domów mieszkalnych, z wykorzystaniem wszystkiego co daje natura. Charakterystyczne dla Wenezueli, zwłaszcza dla Grand Sabana są tepuis - góry stołowe, których wierzchołki skryte są w chmurach. Występują też liczne wodospady – o różnej wysokości
i zabarwieniu, z dominującym Salto Ángel - najwyższym na świecie. Także płaskowyż Grand Sabana, którego nazwa chyba nieprzypadkowo przypomina słowo ,,sawanna”. Przyroda, którą tam spotykamy do złudzenia przypomina to, co kojarzy nam się z obrazami sawanny afrykańskiej- stepy, wysuszona trawa, niewysokie krzewy. Jedynym, co odróżnia te miejsca jest obecność lasów.
J.R.:Arepa czy empanada? Jaka z przekąsek serwowanych na straganach najbardziej przypadła Ci do gustu i z jakim dodatkami?
T.B.: Najbardziej smakowały mi empanada z farszem mięsnym lub warzywnym oraz pabellon criollo. Arepa była dla mnie, zresztą nie tylko dla mnie, nie do zjedzenia. Jeśli chodzi o przyprawy to stosują jakieś zupełnie u nas nieznane, a niektóre bardzo szokujące jak sos z mrówek
i odwłoka termita.
J.R.: W gorącym klimacie chętnie sięgamy po napoje. Czym najlepiej ugasić pragnienie? Koktajle owocowe, chicha, a może coś mocniejszego?
T.B.:Popularnymi napojami są bardzo zimne, lekkie piwa oraz oczywiście woda mineralna. Wśród mocniejszych trunków króluje rum oraz Caipirinha i koktajle typu Cuba Libre. Lokalnym drinkiem na wyspach jest Coco Loco, czyli połączenie kokosa zmieszanego z kawą
i cynamonem, a do tego w miarę ubywania zawartości dodaje sie rum. Wenezuelczycy piją ogromne ilości kawy, która jak na nasze europejskie podniebienia nie jest zbyt rewelacyjna.
J.R.: Dziękuję za rozmowę.
T.B.: Dziękuję.
Grabieże, narkotyki i seks-oferty... w podróżniczych paragonach twórców Bloga Roku 2011!
Napad w Gruzji, seksualne propozycje od kierowcy ciężarówki i handlowe od ,,biznesmanów’’ sprzedających marihuanę,
a także zdobywanie szczytów górskich w skarpetkach na dłoniach. Wszystkie te atrakcje wpisuje w swój paragon
z podróży Patryk Świątek. Smak dalekich wojaży za niewielkie pieniądze poznaje razem z Bartłomiejem Szaro.
Ich podróżniczy blog został najlepszym w Polsce w 2011 roku.
Czy sukces motywuje młodych globtroterów do dalszych wyjazdów?
Justyna Rut:,,Paragon z podróży” został najlepszym blogiem roku 2011. Czy bardziej zaskoczyć mogło Cię, tylko oberwanie cegłówką od Maciej Orłosia?
Patryk Świątek: Tak.(śmiech)Szczytem marzeń było wygranie
w kategorii podróże. Nie zostawiłem sobie w głowie miejsca na to, że zdobędę razem z Bartkiem główną nagrodę. Przez długi okres czasu nie uważaliśmy naszej strony za bloga, dopiero ostatnio spojrzeliśmy na nią inaczej.
J.R.: Nie spoczywacie na laurach, bo ostatnio są nowości takie jak telewizja. Czy jest to wasz pomysł, a może odpowiedź na sugestie czytelników?
P.Ś.: Telewizja była w planie znacznie wcześniej, jeszcze przed zgłoszeniem się do konkursu i już wtedy nagrywaliśmy pierwsze materiały, które ostatnio zostały opublikowane na blogu.
J.R.: Atrakcją dla fanów waszej strony są rebusy, które czasem wymagają zaskakujących skojarzeń. Kto je wymyśla?
P.Ś.: Robimy je na zmianę z Bartkiem.
J.R.: Wygrana motywuje, a jeszcze przed sukcesem
w konkursie powiedziałeś mi, że co roku planujecie zdobywać
o 1000 metrów większe wysokości. Kiedy następny szczyt?
P.Ś.: Na wakacjach jadę razem z Bartkiem do Nepalu.
J.R.: Czy szczyt w Nepalu też zamierzacie zdobyć
w skarpetkach na dłoniach, a może zaopatrzycie się
w profesjonalny sprzęt?
P.Ś.: Do tej wyprawy chcemy się solidnie przygotować i bardziej profesjonalnie niż do wejścia na Kazbek.
J.R.: Napad w Gruzji, seksualne propozycje od kierowcy ciężarówki i handlowe od ,,biznesmenów” sprzedających marihuanę. Czy nic nie jest w stanie sprawić, żebyś powiedział, że pasujesz i już nie jedziesz w niebezpieczne miejsca?
P.Ś.: Przygody są dla mnie motywacją do dalszych wyjazdów i nie zniechęcają do nich, ale wręcz odwrotnie. Adrenalina sprawia, że chcę ciągle podejmować nowe wyprawy.
J.R.: W podróżach do tej pory nie towarzyszyły wam dziewczyny z Polski, ale Bartek opublikował ostatnio na blogu poradnik o podrywaniu lokalnych piękności. Proponuje w nim takie sposoby jak: na zwierzątko, na tragarza lub przewodnika górskiego. Który sprawdza się najlepiej?
P.Ś.: Czytelniczki stwierdziły pod tym artykułem, że najbardziej działa na nie podrywanie w towarzystwie zwierzątka.
J.R.: Zabierasz zwierzęta ze sobą w podróży, czy ,,wypożyczasz” na miejscu?
P.Ś.: Trochę sobie żartuję, bo tak naprawdę nie mam zbyt wiele czasu na podrywanie dziewczyn na wyprawach. Wspominam wiele lokalnych piękności, ale żadna z nich szczególnie nie utkwiła mi w pamięci na dłużej.
J.R.: Brak wolnej chwili jest przeszkodą w nawiązaniu znajomości. Intryguje mnie jednak, czy nie zabieracie
w podróże polskich dziewcząt może dlatego, że wolicie lokalne piękności?
P.Ś.: Jest to jakiś argument.(śmiech) Jak się jedzie gdzieś turystycznie
z założeniem na wypoczynek oraz nastawieniem na dobrą zabawę to sprawa wygląda inaczej, rezerwuje się wtedy czas na podrywanie. Oczywiście spotykam się z miejscowymi dziewczynami czasem i zdarza się gdzieś razem przejść, ale cele moich wypraw są inne.
J.R.: Na jednym ze zdjęć jesteś w otoczeniu ortodoksyjnych muzułmanek. Czy nie obawiałeś się, żeby podejść do nich biorąc pod uwagę fakt, że ich religia dość mocno ogranicza kontakty kobiet z obcymi mężczyznami?
P.Ś.: Muzułmanki są dużo bardziej powściągliwe, ale nie wszystkie, bo te które miały okazje wyjechać na przykład na studia i mieć kontakt z inną kulturą zachowują się zupełnie inaczej, często same nawiązują rozmowę. Te dziewczyny, z którymi mam zdjęcie pochodzą z małej wioski, bardzo długo się czaiły, żeby podejść do nas i pewnie jeszcze przez tydzień opowiadały spotkaniu z nami.
J.R.: Zwiedziłeś już wiele krajów, ale z pewnością jeszcze jakiś chciałbyś zobaczyć. Gdzie jest Twoje miejsce - marzenie?
P.Ś.: W Ameryce Południowej – Peru i dżungla amazońska. Chciałabym tam, kiedyś pojechać i pewnie się uda.
J.R.: Będę mocno trzymała kciuki za spełnienie tego marzenia. Dziękuję za rozmowę.
P.Ś.: Dziękuję również.
a także zdobywanie szczytów górskich w skarpetkach na dłoniach. Wszystkie te atrakcje wpisuje w swój paragon
z podróży Patryk Świątek. Smak dalekich wojaży za niewielkie pieniądze poznaje razem z Bartłomiejem Szaro.
Ich podróżniczy blog został najlepszym w Polsce w 2011 roku.
Czy sukces motywuje młodych globtroterów do dalszych wyjazdów?
Justyna Rut:,,Paragon z podróży” został najlepszym blogiem roku 2011. Czy bardziej zaskoczyć mogło Cię, tylko oberwanie cegłówką od Maciej Orłosia?
Patryk Świątek: Tak.(śmiech)Szczytem marzeń było wygranie
w kategorii podróże. Nie zostawiłem sobie w głowie miejsca na to, że zdobędę razem z Bartkiem główną nagrodę. Przez długi okres czasu nie uważaliśmy naszej strony za bloga, dopiero ostatnio spojrzeliśmy na nią inaczej.
J.R.: Nie spoczywacie na laurach, bo ostatnio są nowości takie jak telewizja. Czy jest to wasz pomysł, a może odpowiedź na sugestie czytelników?
P.Ś.: Telewizja była w planie znacznie wcześniej, jeszcze przed zgłoszeniem się do konkursu i już wtedy nagrywaliśmy pierwsze materiały, które ostatnio zostały opublikowane na blogu.
J.R.: Atrakcją dla fanów waszej strony są rebusy, które czasem wymagają zaskakujących skojarzeń. Kto je wymyśla?
P.Ś.: Robimy je na zmianę z Bartkiem.
J.R.: Wygrana motywuje, a jeszcze przed sukcesem
w konkursie powiedziałeś mi, że co roku planujecie zdobywać
o 1000 metrów większe wysokości. Kiedy następny szczyt?
P.Ś.: Na wakacjach jadę razem z Bartkiem do Nepalu.
J.R.: Czy szczyt w Nepalu też zamierzacie zdobyć
w skarpetkach na dłoniach, a może zaopatrzycie się
w profesjonalny sprzęt?
P.Ś.: Do tej wyprawy chcemy się solidnie przygotować i bardziej profesjonalnie niż do wejścia na Kazbek.
J.R.: Napad w Gruzji, seksualne propozycje od kierowcy ciężarówki i handlowe od ,,biznesmenów” sprzedających marihuanę. Czy nic nie jest w stanie sprawić, żebyś powiedział, że pasujesz i już nie jedziesz w niebezpieczne miejsca?
P.Ś.: Przygody są dla mnie motywacją do dalszych wyjazdów i nie zniechęcają do nich, ale wręcz odwrotnie. Adrenalina sprawia, że chcę ciągle podejmować nowe wyprawy.
J.R.: W podróżach do tej pory nie towarzyszyły wam dziewczyny z Polski, ale Bartek opublikował ostatnio na blogu poradnik o podrywaniu lokalnych piękności. Proponuje w nim takie sposoby jak: na zwierzątko, na tragarza lub przewodnika górskiego. Który sprawdza się najlepiej?
P.Ś.: Czytelniczki stwierdziły pod tym artykułem, że najbardziej działa na nie podrywanie w towarzystwie zwierzątka.
J.R.: Zabierasz zwierzęta ze sobą w podróży, czy ,,wypożyczasz” na miejscu?
P.Ś.: Trochę sobie żartuję, bo tak naprawdę nie mam zbyt wiele czasu na podrywanie dziewczyn na wyprawach. Wspominam wiele lokalnych piękności, ale żadna z nich szczególnie nie utkwiła mi w pamięci na dłużej.
J.R.: Brak wolnej chwili jest przeszkodą w nawiązaniu znajomości. Intryguje mnie jednak, czy nie zabieracie
w podróże polskich dziewcząt może dlatego, że wolicie lokalne piękności?
P.Ś.: Jest to jakiś argument.(śmiech) Jak się jedzie gdzieś turystycznie
z założeniem na wypoczynek oraz nastawieniem na dobrą zabawę to sprawa wygląda inaczej, rezerwuje się wtedy czas na podrywanie. Oczywiście spotykam się z miejscowymi dziewczynami czasem i zdarza się gdzieś razem przejść, ale cele moich wypraw są inne.
J.R.: Na jednym ze zdjęć jesteś w otoczeniu ortodoksyjnych muzułmanek. Czy nie obawiałeś się, żeby podejść do nich biorąc pod uwagę fakt, że ich religia dość mocno ogranicza kontakty kobiet z obcymi mężczyznami?
P.Ś.: Muzułmanki są dużo bardziej powściągliwe, ale nie wszystkie, bo te które miały okazje wyjechać na przykład na studia i mieć kontakt z inną kulturą zachowują się zupełnie inaczej, często same nawiązują rozmowę. Te dziewczyny, z którymi mam zdjęcie pochodzą z małej wioski, bardzo długo się czaiły, żeby podejść do nas i pewnie jeszcze przez tydzień opowiadały spotkaniu z nami.
J.R.: Zwiedziłeś już wiele krajów, ale z pewnością jeszcze jakiś chciałbyś zobaczyć. Gdzie jest Twoje miejsce - marzenie?
P.Ś.: W Ameryce Południowej – Peru i dżungla amazońska. Chciałabym tam, kiedyś pojechać i pewnie się uda.
J.R.: Będę mocno trzymała kciuki za spełnienie tego marzenia. Dziękuję za rozmowę.
P.Ś.: Dziękuję również.
sobota, 14 kwietnia 2012
,,Staje się zwykłym śmieciem”
Kobieta w islamie. Czy studia są dla muzułmanek jedyną szansą na odrobinę wolności?
Koran szczegółowo określa zakazy i nakazy dotyczące życia religijnego muzułmanów. Pozycja kobiety w islamie jest silnie uzależniona najpierw od jej rodziny, a później męża. Godność muzułmanki może naruszyć nawet kontakt z obcymi mężczyznami na ulicy czy w autobusie. Najważniejszą wartością dla młodej, niezamężnej dziewczyny jest dziewictwo, ponieważ jego utrata przed małżeństwem godzi w honor rodziny. Islam nie ogranicza jednak roli kobiety tylko do domowych obowiązków, ale pozwala także na zdobywanie wykształcenia. Korzysta
z tego wiele młodych dziewcząt, ponieważ wyjazd z kraju arabskiego na zagraniczne uniwersytety staje się często jedyną szansą zasmakowania większej wolności, poznania bardziej swobodnego stylu życia.
- Muzułmanki są dużo bardziej powściągliwe, ale nie wszystkie, bo te które miały okazje wyjechać na przykład na studia i mieć kontakt z inną kulturą zachowują się zupełnie inaczej, często same nawiązują rozmowę - stwierdza Patryk Świątek, student III roku geografii na Uniwersytecie Jagielloński.
Zajęcia na studiach i zasady islamu. Czy zawsze można je pogodzić?
W waszym kraju źle się patrzy na odmienności obcokrajowców – wypowiada się pragnąca zachować anonimowość studentka, która przyjechała do Polski z Arabii Saudyjskiej.
Polacy często nie reagują przychylnie już na sam strój muzułmanek, które muszą nawet w czasie upałów zakrywać ciało i głowę. Na uczelniach studentki z krajów arabskich realizują ten sam program, nawet jeśli przyjechały wyłącznie na krótką wymianę. Nie bierze się pod uwagę, że ich religia nakłada im pewne ograniczenia mogące utrudniać udział we wszystkich zajęciach.
- Musiałam zrezygnować z wyjść na basen w czasie wychowania fizycznego. Przychodząc w takim stroju, jaki jest zgodny z zasadami mojej religii i, który zakładam na plaży w moim kraju zostałabym wyśmiana - opowiada Samira, po tym jak musiała zamienić zajęcia
z pływania na ćwiczenia korekcyjne.
Czy studentki-muzułmanki imprezują?
Życie studenckie kojarzy się nie tylko z studiowaniem, ale też z licznymi imprezami. Islam zabrania jednak spożywania alkoholu, a także sytuacji, kiedy kobieta może znaleźć się zbyt blisko innych mężczyzn.
- Czasami, ale bardzo rzadko zdarza mi się wieczorem spotkać się ze znajomymi. Nigdy nie wybieram jednak dużych klubów, tylko mniejsze lokale, gdzie można usiąść, porozmawiać i wypić bezalkoholowe piwo - twierdzi Samira.
Nie wszystkie muzułmanki rezygnują z odrobiny wolności, jakie stwarza im wyjazd z kraju i brak kontroli ze strony rodziny.
- Moja siostra wyjechała na studia do Londynu i całkowicie straciła głowę dla jednego mężczyzny. Musiałam pożyczyć jej pieniądze na zabieg hymenoplastyki. Dla nas dziewictwo jest bezcenne, a gdy kobieta traci je przed małżeństwem staje się zwykłym śmieciem. Nie mogłam dopuścić do zniszczenie honoru mojej rodziny, więc dałam jej pieniądze na zabieg - opowiada studentka z Arabii Saudyjskiej, która studiuję w Krakowie już trzy lata.
Jak Polacy traktują muzułmanki?
- Nie narzekam na zachowanie Polaków, bo wiem, że oni też czują się ,,inni", gdy przyjeżdżają do mojej ojczyzny. Najbardziej drażni mnie jak przy trzydziestostopniowym upale ktoś pyta mnie, czy nie jest gorąco, w tym hidżabie i sugeruje zdjęcie go. Także stwierdzenia koleżanek ze studiów, o tym jak mi dobrze, że nie muszę robić rano fryzury. Mam zakryte ciało i włosy, ale to nie znaczy, że się nie myję i nie czeszę – nie ukrywa żalu za złośliwe uwagi Samira.
Hidżab, czyli nakrycie głowy,
które w islamie obowiązuje kobiety.
Fot.Kamila Isakiewicz
Strój kąpielowy muzułmanki na plaży w Czarnogórze.
Fot. Justyna Rut
poniedziałek, 12 marca 2012
,,Lubimy dużo narzekać…”
Nissan Tzur –korespondent izraelskich mediów i dziennikarz
w Polskim Radiu dla Zagranicy.
Z pierwszego dnia pobytu w Polsce zapamiętał antyżydowskie graffiti namalowane na murach przez… kibiców. Co sprawiło, że poczuł więź z Polakami? Pewien rodzaj sportu narodowego, który z powodzeniem uprawiają też Izraelczycy. O jaką dyscyplinę chodzi? Dobrze każdemu znaną, czyli narzekanie. Jak wygląda Polska widziana oczami izraelskiego korespondenta? Sprawdźcie sami.
Justyna Rut: Czy pamiętasz swój pierwszy dzień w Polsce? Coś Cię tutaj zaskoczyło, rozbawiło, a może zniechęciło?
Nissan Tzur: Tak. Moi dziadkowie przeżyli Holocaust i obóz
w Auschwitz, a po II wojnie światowej musieli uciekać z Polski do Izraela. Jako dziecko zawsze słyszałem, że Polska nie jest dobrym miejscem dla Żydów i panuje w niej antysemityzm. Kiedy przyjechałem do tutaj, nie wiedziałem czego się spodziewać
i jak ludzie zareagują, gdy słyszą, że jestem Żydem. Podczas pierwszego dnia pobytu w Polsce, gdy przejeżdżałem z lotniska do hotelu widziałem na ulicach wiele graffiti przeciw Żydom. Nie wiedziałem wtedy, że te napisy wiążą się z piłką nożną. Byłem zaskoczony, bo nie rozumiałem, dlaczego ludzie tutaj wciąż nienawidzą Żydów i dlaczego piszą o niech niecenzuralnie na ścianach ulicznych. Dla mnie to był szok. Dopiero później zrozumiałem, że jest to związane z kibicami drużyn piłkarskich. Po jakimś czasie poznałem wielu miłych ludzi i znalazłem przyjaciół. Byłem zaskoczony pięknem kraju oraz tym, że spotkałem tutaj interesujących i inteligentnych ludzi. Prowadziłem wykłady
z dziennikarstwa na kilku uczelniach w Polsce i uważam, że młode pokolenie jest inteligentne i ma otwarte umysły.
J.R: Krakowski Kazimierz jest dla Ciebie bliskim miejscem?
N.T.: W czasie moich pierwszych lat pobytu w Krakowie brałem udział w ceremonii Szabatu i w każdy piątkowy wieczór modliłem się w Żydowskim Muzeum Galicja na Kazimierzu wraz z innymi członkami społeczności żydowskiej. Miałem możliwość zwiedzenia tej dzielnicy miasta i polubienia jej. Nie jestem osobą bardzo religijną, ale ze względu na moje pochodzenie zawsze jest dla mnie interesujące obejrzenie synagogi lub żydowskiego cmentarza. Niestety
w ostatnich miesiącach byłem zbyt zajęty pracą i nie miałem czasu, znowu zajrzeć na Kazimierz, ale za niedługo planuję nadrobić zaległości.
J.R.: Gdy mamy tylko 3 dni na zwiedzenie Izraela, jakich miejsc nie warto ominąć?
N.T.: Przede wszystkim Jerozolimy. Nie ważne, czy jesteś osobą, dla której religia ma dużą wartość lub nie ma jej wcale. W Jerozolimie można poczuć szczególną atmosferę. Innym wyjątkowym miejscem jest mnie Morze Martwe. Na uwagę zasługuje też kilka bardzo starych miast, z czasów biblijnych, jak Jaffy i Cezarei, w którym dokonano wielu ważnych archeologicznych odkryć.
J.R.: Jakie miejsce w Izraelu jest wyjątkowe dla Ciebie
i dlaczego?
N.T.: Ściana Płaczu w Jerozolimie. Jak powiedziałem nie jestem zbyt religijną osobą, ale to miejsce zawsze daje wyjątkowe
i niepowtarzalne wrażenia. Kiedy czujesz się smutny, zły, po prostu potrzebujesz wsparcia lub chcesz poczuć się silniejszy Ściana Płaczu pozwala odczuć, że Bóg istnieje. Związane jest z nią także tradycja napisania swojej prośby na kartce i umieś czczenia jej między kamieniami Ściany Płaczu. Jedno z moich życzeń, które tam pozostawiłem spełniło się.
J.R.: Dwa dania do wyboru kotlet schabowy lub musaka. Czy sięgniesz po jedno z nich?
N.T.: Po pierwsze jako Żyd nie mogę jeść mięsa wieprzowego, ponieważ nie jest koszerne i zabronione w mojej religii. Przyznam, że lubię musakę, bo próbowałem jej kilka razy i naprawdę mi smakuje, ponieważ ma pewne składniki mięsne, za którymi przepadam oraz bakłażany, ziemniaki, czasem ser. Sam też chętnie gotuję, więc nauczyłem się robić musakę, i muszę powiedzieć, że wyszła mi całkiem nieźle, ponieważ do tej pory żadnych ofiar śmiertelnych nie było. (śmiech)
J.R.: Jaki jest twój ulubiony tradycyjne żydowskie święto?N.T.: Istnieją dwa. Jednym z nich jest Purim, które przypomina amerykańskie Halloween. Wszystkie dzieci są przebrane za różne postacie policjantów, żołnierzy, kowbojów, Indian, księżniczki. Na ulicach organizowane są parady i festiwale z muzyką oraz liczne pokazy strojów. Drugim świętem, za którym przepadam jest Pascha, czyli bardzo ważny dzień dla Żydów. Spotykamy się wtedy na rodzinnym obiedzie, który przypomina polską Wigilię. Podczas posiłku czytamy ,,Haggadah", czyli krótką książkę opowiadającą historię o ucieczce Żydów z Egiptu. Każdy członek rodziny odczytuje krótką część, a później mamy obfity posiłek. Po zakończeniu Paschy przez jeden tydzień, nie możemy jeść tego, co zawiera mąkę i musimy jeść macę.
J.R: Alexander Haig powiedział:.,, Izrael jest największym amerykańskim lotniskowcem, który nie może być zatopiony (...) i znajduje się w obszarze krytycznym dla bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych”.
Czy zgadzasz się z tymi słowami?
N.T.:Zdecydowanie tak. Izrael ma dobre stosunki z USA na przestrzeni lat. Stany Zjednoczone mają wiele interesów na Bliskim Wschodzie , a Izrael jest jednym z niewielu nieislamskich krajów Bliskiego Wschodu, co ułatwia komunikację. Izrael jest małym krajem otoczonym przez wiele państw arabskich, które chciałyby zobaczyć jak znika z mapy świata. Próbowano kilka razy w przeszłości poprzez wojny i próby zniszczenia doprowadzić do tego. Jednym z powodów, że w ostatnich latach zrezygnowano z tego jest zaangażowanie się Stanów Zjednoczonych w celu zapewnienia bezpieczeństwa Izraela. Dajemy USA miejsce na Bliskim Wschodzie dla ich interesów, a oni
w zamian gwarantują nam ochronę.
J.R.: Po pięciu latach spędzonych w Polsce, jaką największą różnicę dostrzegasz między Polakami a Izraelczykami?
A może są jakieś podobieństwa?
N.T.: Po pierwsze, jak zawsze mówię moim studentom, którzy zadają mi to pytanie - jest jedna rzecz, która jest bardzo podobna u Izraelczyków i Polaków. Lubimy dużo narzekać i traktujemy to jako rodzaj narodowego sportu. Myślę, że główną różnicę stanowi kultura. W Izraelu na przykład picie alkoholu nie jest tak popularne jak w Polsce. Z drugiej strony prawie nigdy nie można zobaczyć jak izraelski mężczyzna otwiera drzwi dla kobiecie lub całuje ją w rękę,
a tak zachowują się niektórzy Polacy. Wiele starszych Izraelczyków zna język angielski, ponieważ mieli okazję uczyć się go w szkole.
W Polsce starsze pokolenie nie miało takiej możliwości z powodu komunizmu. Myślę, że Izraelczycy mają bardziej ,,gorący” temperament nie mają problemu, z tym, żeby krzyknąć lub uczynić skandal nawet w miejscach publicznych. Polacy są zdecydowanie spokojniejsi i starają zachowywać się uprzejmie, nie ulegać emocjom.
J.R.: Dziękuję za rozmowę.
,,W Polsce jest za dużo ideologii, a za mało ekonomii…”
Rafał Serafin zajmuje się problematyką partnerstwa międzysektorowego dla rozwoju zrównoważonego, które angażuje firmy, organizacje społeczne i instytucje publiczne w wspólne działania na rzecz ochrony środowiska. Od 1996 pełni funkcję Prezesa Zarządu Fundacji Partnerstwo dla Środowiska.
Autorka fotografii: Marta Serafin
Ekologiczne pieczywo, wędliny, sery, a nawet tkaniny. Do kompletu dokładamy biopaliwo, kolektory słoneczne oraz elektryczne samochody. Czy zapanowała moda na ekologię lub może … ekonomię?
Justyna Rut: Pieszo, rowerem, autobusem czy samochodem. Jaki sposób dotarcia do pracy Pan wybiera najczęściej?
Rafał Serafin: Dojeżdżam do pracy autobusem lub busem, czasem samochodem, ponieważ mieszkam w Liszkach, a biuro fundacji mieście się w Krakowie. Pracuje też sporo w domu, ponieważ eksperymentuję z tak zwanym „home-working”, aby zmniejszyć w ten sposób oddziaływanie na środowisko przy równoczesnym zwiększeniu efektywności funkcjonowania.
J.R.: Czy słowa Eugeniusz Słowińskiego: ,,Dziś przyrody nikt nie docenia, liczy się tylko... ochrona mienia" trafnie opisują obecne podejście Polaków do ekologii?
R.S.: Uważam, że w Polsce jest za dużo ideologii, a za mało ekonomii w kwestiach ochrony środowiska oraz ochrony przyrody. Dotyczy to zarówno polityków, naukowców, przedsiębiorców jak i ekologów. Droga do skutecznej ochrony środowiska czy też ochrony przyrody wymaga więcej myślenia oraz działania odnośnie zasad i założeń ekonomicznych. Polacy coraz bardziej odczuwają tą prawdę w prowadzeniu swoich gospodarstw domowych. Koszty nie dbania
o przyrodę czy też ochronę powietrza, gleby i wody przekładają się przecież na wyższe koszty życia codziennego oraz na zdrowiu naszych dzieci.
J.R: Czy edukacja ekologiczna w polskich szkołach według Pana jest wystarczająca, żeby wykształcać od najmłodszych lat świadomość ekologiczną?
R.S.: Edukacja ekologiczna w szkołach jest nieadekwatna
i prowadzona teoretycznie oraz traktowana jako miły dodatek, który może ale nie musi być. Nie jest uznawana jako składowa część programów dydaktycznych, a to błąd ponieważ poprzez edukację ekologiczną kształtujemy przede wszystkim postawy obywatelskie nakierowane na docenianie dobra wspólnego.
J.R: Wprowadzenie eko-urzędów z pewnością sprzyja idei ochrony środowiska. Dlaczego do tej pory tak mało ich jest w Polsce?
R.S.: Eko-urzędów, czyli biur posiadających eko-certyfikat w Polsce cały czas rośnie. Będzie ich coraz więcej ponieważ coraz bardziej liczy się ekonomia i wiarygodność, a coraz mniej ideologia. Coraz więcej urzędów decyduje się na opcje ekologiczną z pobudek właśnie ekonomicznych. Ekologiczna odpowiedzialność to przede wszystkim pokazanie, że próbujemy uporać się z marnotrawieniem zasobów
i możliwości oraz kształtowaniem pro-obywatelskich, i pro-ekologicznych postaw urzędników.
J.R.: Fundacja Partnerstwo dla Środowiska prowadzi program umożliwiający stworzenie przez mieszkańców Ekomuzeuów. Które z powstałych do tej pory urzekło Pana najbardziej i dlaczego?
R.:S.: Ekomuzea tworzą sieć rozproszonych w terenie obiektów i są żywą kolekcję obrazującą wartości przyrodnicze oraz kulturowe regionu oraz dorobek jego mieszkańców. Wyjątkowy charakter takiego miejsca jest prezentowany jako wypadkowa warunków naturalnych, a także działalności ludzi. Kluczową sprawa jest to, że każde ekomuzeum stanowi inicjatywa obywatelska inspirująca oraz angażująca mieszkańców określonego regionu do wspólnego działania na rzecz swojej miejscowości. Moje ulubione Eko-Muzeum Trzech Kultur w Bieszczadach, do którego z pewnością warto się wybrać.
J.R.: Dziękuję za rozmowę i życzę samych sukcesów w ekologicznych działaniach, żeby każdy z nas cieszył się pięknem przyrody nie tylko dzisiaj, ale także
w przyszłości.
R.S.: Dziękuję również.
sobota, 3 marca 2012
Prawo, czyli prosto!
Łączy w sobie góry z morzem, rakiję z aromatem winogron vranac oraz oficjalną walutę euro w kraju nie należącym do Unii Europejskiej. Gdzie są takie kontrasty?
W kraju, który na mapach świata pojawił się w 2006 roku. Jego nazwa istnieje jednak już od XV wieku, choć Czarnogórę jako państwo znamy od niedawna.
Potężne masywy górskie Durmitor, Lovćen i Góry Północnoalbańskie są rajem dla osób kochających wspinaczkę, a wybrzeże Morza Adriatyckiego z pewnością zadowoli nie jednego plażowicza. Czego jeszcze brakuje? Jeziora Szkoderskiego, które jest największym zbiornikiem wodnym na Półwyspie Bałkańskim, a przy tym trudno znaleźć ornitologa nie chcącego się skusić na wyprawę w rejony, gdzie występują pelikany, kormorany małe oraz tamaryszki.
Kolejny punkt, jaki warto odwiedzić, słynie z miauczenia. Z czym może kojarzyć się Kotor? Właśnie z kotami, których pełno jest na ulicach, a także z Zatoką Kotorską. Nad miastem góruje twierdza świętego Jana. Przeprawa promowa przez Zatokę Kotorską trwa krótko, ale dostarcza niezapomnianych widoków i daje poczuć przedsmak tego, co spotka nas w drodze do kolejnych czarnogórskich miast.
Najdalej na południe wysuniętym skrawkiem Czarnogóry jest Ulcinj, które pamięta co najmniej 2000 lat oraz jest miastem, w którym spotykamy zarówno wyznawców prawosławia, katolików, jak
i muzułmanów. Jednym z ważnych miejsc kultu dla wyznawców islamu są tutejsze meczety: Meczet Mehmet Paszy, Główny Meczet
i Górski Meczet. Na amatorów kąpieli morskich i słonecznych czekają dwa miejsca: Wielka Plaża o pechowej długości wynoszącej 13 kilometrów i Mała Plaża mająca zaledwie 700 metrów. Na każdej
z nich w sezonie spotykamy tysiące plażowiczów, a także muzułmanki
w strojach kąpielowych, które przypominają wyglądem kostiumy niekoniecznie idealne na temperatury przekraczające w okresie letnim ponad czterdzieści stopni Celsjusza. Dla zwolenników opalania w stroju Adama i Ewy idealnym miejscem jest plaża o wdzięcznej nazwie Ada, gdzie jak najbardziej nago być wypada.
Gdy znudzi nam się słona woda Morza Adriatyckiego, alternatywą
w słodkiej odmianie będzie Jezioro Szkoderskie, gdzie oprócz krystalicznej tafli w okolicach są zabytkowe monastyry. Niektóre
z nich leżą na wyspach i dopłynąć do nich można korzystając z łodzi oferowanych przez miejscową ludność. Zanim jednak podejmiemy konwersacje z tubylcami i na przykład zapytamy o drogę, zapamiętajmy przynajmniej jedno słowo w języku czarnogórskim, czyli ,,prawo”, ponieważ oznacza, że wbrew pozorom mamy iść prosto i nigdzie nie skręcać.
Wyjazd do Czarnogóry jest rozkoszą nie tylko dla oczu, ale także dla podniebienia. Każdy region ma swoje własne tradycje kulinarne, które stanowią niezwykłe połączenie tego, co daje morze i górskie tereny. Miłośnicy ryb z pewnością nie pogardzą zupami przyrządzanymi z owoców codziennych połowów rybaków. Do dziś korzystają oni podczas połowów ze sposobu zwanego kalimerą, który polega na użyciu urządzeń wykonanych z drewna i sieci. Dla osób preferujących mięsne dania warta polecenia jest baranina. Doskonałą przekąską w ciągu długiego dnia spędzonego na zwiedzaniu są burki, czyli miejscowe wypieki nadziewane mięsem, kapustą lub serem
i spotykane niemal w każdej piekarni. W Czarnogórze nie sposób pominąć miejscowych trunków, a zwłaszcza słynnego wina ,,Vranac” oraz mocnej rakiji, której degustacja w upalne dni powinna być symboliczna, o ile nie chcemy zakończyć zwiedzania szybciej niż planowaliśmy.
W centrum Ulcijna.
Jedno z ulicznych stoisk oferujących regionalne dania.
W górzystych terenach Czarnogóry nadal korzysta się
z transportu towarów przy użyciu osiołków.
Przeprawa promowa przez Zatokę Kotorską.
W najstarszej części Ulcinja.
Wąska i wijąca się jak wąż droga, która prowadzi wprost nad największe jezioro na Bałkanach.
Na Jeziorze Szkoderskim jest wiele wysp z zabytkowymi monastyrami.
Kalimera, czyli tradycyjny sposób połowu ryb stosowany przez mieszkańców Czarnogóry.
Muzłumanka w tradycyjnym stroju kąpielowym na plaży
w Ulicnju.
Popularna przekąska na Bałkanach zwana,,burkiem", która występuje z nadzieniem serowym, mięsnym, szpinakowym i innymi.
Zachód słońca nad Morzem Adriatyckim w Ulcinju.
W kraju, który na mapach świata pojawił się w 2006 roku. Jego nazwa istnieje jednak już od XV wieku, choć Czarnogórę jako państwo znamy od niedawna.
Potężne masywy górskie Durmitor, Lovćen i Góry Północnoalbańskie są rajem dla osób kochających wspinaczkę, a wybrzeże Morza Adriatyckiego z pewnością zadowoli nie jednego plażowicza. Czego jeszcze brakuje? Jeziora Szkoderskiego, które jest największym zbiornikiem wodnym na Półwyspie Bałkańskim, a przy tym trudno znaleźć ornitologa nie chcącego się skusić na wyprawę w rejony, gdzie występują pelikany, kormorany małe oraz tamaryszki.
Kolejny punkt, jaki warto odwiedzić, słynie z miauczenia. Z czym może kojarzyć się Kotor? Właśnie z kotami, których pełno jest na ulicach, a także z Zatoką Kotorską. Nad miastem góruje twierdza świętego Jana. Przeprawa promowa przez Zatokę Kotorską trwa krótko, ale dostarcza niezapomnianych widoków i daje poczuć przedsmak tego, co spotka nas w drodze do kolejnych czarnogórskich miast.
Najdalej na południe wysuniętym skrawkiem Czarnogóry jest Ulcinj, które pamięta co najmniej 2000 lat oraz jest miastem, w którym spotykamy zarówno wyznawców prawosławia, katolików, jak
i muzułmanów. Jednym z ważnych miejsc kultu dla wyznawców islamu są tutejsze meczety: Meczet Mehmet Paszy, Główny Meczet
i Górski Meczet. Na amatorów kąpieli morskich i słonecznych czekają dwa miejsca: Wielka Plaża o pechowej długości wynoszącej 13 kilometrów i Mała Plaża mająca zaledwie 700 metrów. Na każdej
z nich w sezonie spotykamy tysiące plażowiczów, a także muzułmanki
w strojach kąpielowych, które przypominają wyglądem kostiumy niekoniecznie idealne na temperatury przekraczające w okresie letnim ponad czterdzieści stopni Celsjusza. Dla zwolenników opalania w stroju Adama i Ewy idealnym miejscem jest plaża o wdzięcznej nazwie Ada, gdzie jak najbardziej nago być wypada.
Gdy znudzi nam się słona woda Morza Adriatyckiego, alternatywą
w słodkiej odmianie będzie Jezioro Szkoderskie, gdzie oprócz krystalicznej tafli w okolicach są zabytkowe monastyry. Niektóre
z nich leżą na wyspach i dopłynąć do nich można korzystając z łodzi oferowanych przez miejscową ludność. Zanim jednak podejmiemy konwersacje z tubylcami i na przykład zapytamy o drogę, zapamiętajmy przynajmniej jedno słowo w języku czarnogórskim, czyli ,,prawo”, ponieważ oznacza, że wbrew pozorom mamy iść prosto i nigdzie nie skręcać.
Wyjazd do Czarnogóry jest rozkoszą nie tylko dla oczu, ale także dla podniebienia. Każdy region ma swoje własne tradycje kulinarne, które stanowią niezwykłe połączenie tego, co daje morze i górskie tereny. Miłośnicy ryb z pewnością nie pogardzą zupami przyrządzanymi z owoców codziennych połowów rybaków. Do dziś korzystają oni podczas połowów ze sposobu zwanego kalimerą, który polega na użyciu urządzeń wykonanych z drewna i sieci. Dla osób preferujących mięsne dania warta polecenia jest baranina. Doskonałą przekąską w ciągu długiego dnia spędzonego na zwiedzaniu są burki, czyli miejscowe wypieki nadziewane mięsem, kapustą lub serem
i spotykane niemal w każdej piekarni. W Czarnogórze nie sposób pominąć miejscowych trunków, a zwłaszcza słynnego wina ,,Vranac” oraz mocnej rakiji, której degustacja w upalne dni powinna być symboliczna, o ile nie chcemy zakończyć zwiedzania szybciej niż planowaliśmy.
W centrum Ulcijna.
Jedno z ulicznych stoisk oferujących regionalne dania.
W górzystych terenach Czarnogóry nadal korzysta się
z transportu towarów przy użyciu osiołków.
Przeprawa promowa przez Zatokę Kotorską.
W najstarszej części Ulcinja.
Wąska i wijąca się jak wąż droga, która prowadzi wprost nad największe jezioro na Bałkanach.
Na Jeziorze Szkoderskim jest wiele wysp z zabytkowymi monastyrami.
Kalimera, czyli tradycyjny sposób połowu ryb stosowany przez mieszkańców Czarnogóry.
Muzłumanka w tradycyjnym stroju kąpielowym na plaży
w Ulicnju.
Popularna przekąska na Bałkanach zwana,,burkiem", która występuje z nadzieniem serowym, mięsnym, szpinakowym i innymi.
Zachód słońca nad Morzem Adriatyckim w Ulcinju.
poniedziałek, 27 lutego 2012
Dokąd zmierza Palestyna?
Ponad półwieczny spór między Arabami a Izraelczykami, wciąż budzi wiele emocji. Najlepszym potwierdzeniem zainteresowania tematem konfliktu wśród młodych osób była burzliwa debata w czasie czwartego Spotkania ze Wschodem, które odbyło się 19 stycznia na Uniwersytecie Ekonomicznym.
Czy są szanse na pokojowe rozwiązanie bliskowschodniego sporu? Przez ponad pięćdziesiąt lat podejmowano próby załagodzenia napiętych stosunków.
Arabowie i Izraelczycy nadal nie ustępują sobie pola w etnicznym, religijnym oraz terytorialnym konflikcie, co czyni go jednym z najbardziej znanych sporów we współczesnym świecie. Obecnie trwa proces starań Palestyńczyków o uznanie ich państwowości na arenie międzynarodowej i został on sformalizowany przez złożenie oficjalnego wniosku Sekretarzowi generalnemu ONZ.
Gościem spotkania przedstawiającym punkt widzenia Palestyńczyków był Oman Faris, który porównał sytuację swoich rodaków do losu Polaków w czasie zaborów.
- Wszyscy mają swoją ojczyznę, tylko my mamy ją w nas – tłumaczył Oman Faris, pełniący funkcję Przewodniczącego Koalicji „Prawo do powrotu Palestyńczyków”. Drugą stronę konfliktu w bliskowschodnim sporze reprezentował korespondent izraelskich mediów – Nissan Tzur, który jest pracownikiem sekcji hebrajskiej Polskiego Radia dla Zagranicy.
W czasie swojej wypowiedzi nawiązał do fragmentu kreskówki dla dzieci emitowanej w palestyńskiej telewizji i zachęcającej do agresji skierowanej przeciw Żydom. - Palestyński prezydent i premier ostatnio powiedzieli, że nigdy nie uznają Izraela jako państwa żydowskiego. Niestety nie jestem optymistą i nie wierzę, że wkrótce zapanuje pokój – podsumował Nissan Tzur.
Obaj goście przedstawili swój pogląd na spór, jaki trwa od ponad pięćdziesięciu lat. Studenci wzięli udział w dyskusji, której wynikiem było pokazanie innego wymiaru konfliktu .
Debata stworzyła obraz bliskowschodniego sporu w bardziej ludzkim wymiarze, ponieważ goście przedstawili jak wpłynął na ich życie
i najbliższych im osób. Niestety szans na pokojowe zakończenia napiętej sytuacji w najbliższym czasie nie widzą zarówno Palestyńczycy jak i Żydzi.
Oman Faris
Nissan Tzur.
Autor fotografii: Rafał Cygan
Chodziłem z finką w kieszeni...
Głowa kozy jako przysmak, zapach haszyszu w powietrzu,
a może różowy szalik Barcelony? Wszystko wpisane
w paragon, ale nie taki, który dostajemy po odejściu od kasy, tylko stworzony przez wspomnienia i doświadczenia
z podróży. Dwóch młodych zapaleńców, czyli Patryk Świątek i Bartłomiej Szaro utworzyło bloga oraz stronę internetową na której zgromadzone są praktyczne informacje, a także wspomnienia z najdalszych zakątków różnych krajów.
Jeśli masz już swój własny paragon z wyjazdu to możesz podzielić się nim z innymi. Jeżeli jeszcze go nie posiadasz spróbuj poznać smaki i smaczki odległych miejsc czytając relacje osób, które je odwiedziły.
Jednym z pomysłodawców strony jest Patryk Świątek, który na komunię zamiast roweru dostał puszkę survivalową i chętnie z niej skorzystał.
Justyna Rut: Na blogu znalazłam wzmiankę o różowym szaliku Barcelony, który poznałeś w dość osobliwych okolicznościach, czyli jakich?
Patryk Świątek: Byliśmy w Barcelonie akurat dzień, w którym Barça wygrała ligę i wszyscy fani chodzili w szalikach. Siedząca obok nas fanka miała różowy szalik z barwami zwycięskiego klubu. Byliśmy przekonani, że nie zna polskiego, więc zaczęliśmy rozmawiać o niej
i gdy jeden z nas powiedział ,,Różowy szalik Barcelony, no weź….”,
a drugi dodał : ,,To nie jest różowy, tylko fioletowy” okazało się, że siedząca obok nas dziewczyna jest Polką i rozwiała nasze wątpliwości, co do jego koloru mówiąc: ,,Nie jest fioletowy, on jest różowy”.
J.R.: Podobno w Maroku delektowałeś się głową kozy.
Czy to najbardziej nietypowe danie, jakie miałeś okazję zjeść do tej pory?
P.Ś.: Głowa kozy jest podawana w całości i jak wszystko w Maroku je się ją prawą ręką, bo lewa jest ,,nieczysta” i przeznaczona do innych czynności. Dla mnie było to najbardziej ohydne danie, jakie miałem okazję zjeść .
J.R.:Pod względem wyglądu czy smaku?
P.Ś.: Smakowo nie była wcale taka zła, ale trafiłem w trakcie jedzenia na coś, co przypominało gałkę oczną, ponieważ głowa jest podawana ze wszystkimi jej częściami, a wyciągane są z niej przed wędzeniem, tylko kości.
J.R.:Wpis na stronie www.paragonzpodrozy.pl przed jedną
z wypraw zaczyna się tak: ,, Włosy na 20 mm, 1,5 kg pomarańczy, 20 batoników muesli i możemy ruszać.
Cel: południowe rubieże Maroko.”. Czy w trakcie podróży byłeś na diecie? P.Ś.: Nie, tylko muesli jest najlepszą rzeczą na zabicie głodu, ponieważ jego trawienie trwa dłużej niż innych produktów. Jak trzeba zabrać na wyprawę lekki prowiant, którego wystarczy na dłużej okazuje się, że takie batoniki są idealne.
O pomarańczach zadecydował przypadek, czyli promocja
w supermarkecie.
J.R.: Swoje pierwsze kilometry jako podróżnik pokonywałeś autostopem, ale ostatnią wyprawę po Maroku odbyłeś samochodem. Czy tym razem chęć komfortu przeważyła?P.Ś.: Samochodem byliśmy, tylko raz i nie planowaliśmy zwiedzania kraju na czterech kółkach, ale w samolocie spotkaliśmy dwóch Polaków, którzy mieli bilet zarezerwowany na ten sam okres pobytu, co my. Dogadaliśmy się z nimi, że możemy podróżować razem i wtedy okazało się opłacalne wynajęcie auta. Mieliśmy zaledwie 9 dni na zwiedzanie Maroka, a chcieliśmy zobaczyć bardzo odległe zakątki, do jakich ciężko było dojechać zwykłą komunikacją. Gdy wynajęliśmy auto nie było to dla nas żadnym utrudnieniem. Poza tym wiele razy nocowaliśmy w samochodzie, więc zaoszczędziliśmy na noclegach.
J.R.: Czy nie baliście się nocować w aucie w obcym kraju
i w jego najdalszych zakątkach?
P.Ś.: Pod względem bezpieczeństwa nie czułem zagrożenia, choć ludzie są przerażeni ,,normalnym” zachowaniem Marokańczyków, ponieważ potrafią się pobić nawet wtedy, gdy ktoś zajedzie im drogę na skrzyżowaniu i wyciągnąć kij baseballowy z bagażnika. Sam widziałem taką sytuację, ale na szczęście drugi kierowca zdążył odjechać zanim zdenerwowany mieszkaniec Maroka dobiegł do niego.
J.R.: Jaką radę dałbyś obcokrajowcowi, który przypadkiem zajedzie drogę?
P.Ś.: Najlepiej, w takiej sytuacji szybko uciekać…
J.R.: W którym z dotychczas odwiedzonych krajów czułeś się najmniej bezpiecznie?
P.Ś.: W Albanii, ponieważ tam wszystkim rządzi mafia. W Bułgarii jest podobnie, ale nie aż na taką skalę. Na przedmieściach Tirany chodziłem z finką w kieszeni, bo zbyt bezpiecznie się nie czułem.
J.R.: Marokańczycy w większości są muzułmanami, więc nie spożywają alkoholu, ale ponoć mają inny zamiennik?
P.Ś.: W Maroku prawie wszyscy palą haszysz i jak zbliża się wieczór praktycznie w każdym mieście czuć w powietrzu zapach narkotyku.
J.R.: Jaki masz następny cel do podróży?
P.Ś.: W tym roku wspinaliśmy się na Kazbek, a zgodnie z zasadą, którą przyjęliśmy, co roku mamy robić 1000 metrów więcej, więc planujemy wybrać się na jakiś sześciotysięcznik. Być może wyjedziemy do Nepalu.
J.R.: Podróżujesz z różnymi osobami, ale są to zawsze mężczyźni. Czy zdecydowałbyś się zabrać na kolejną wyprawę przedstawicielkę płci pięknej?
P.Ś.: Często śpimy byle gdzie, jemy byle jak i robimy szalone rzeczy, więc trudno znaleźć dziewczynę, która dostosowałaby się do naszego stylu wyjazdów, ale planujemy wkrótce to zmienić.
J.R.: Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia na wyprawie
z przedstawicielką płci pięknej.
Patryk Świątek
Bartłomiej Szaro
Stoisko z daktylami na targu w Marrakeszu.
Mózgi kóz, które są przysmakiem w Maroku.
Autorzy fotografii: Patryk Świątek i Bartłomiej Szaro
Subskrybuj:
Posty (Atom)