Miasto, które rozdzielają dwie rzeki – Rodan i Saona - łączące się w miejscu zwanym La Confluence, gdzie obecnie wznoszone jest potężne muzeum. Lyon kuje w oczy mocnym zróżnicowaniem kulturowym ze względu na dużą liczbą obcokrajowców, którzy tam przebywają. Co łączy wszystkich mieszkańców? Światło! Słynne Fête des Lumières, które jest organizowane co roku w grudniu. Podczas tego święta miasto staje się pełnym magii spektaklem. Na kamienicach oraz w wielu innych miejscach wyświetlane są animacje świetlne przyciągające aż 4 miliony turystów! Jeśli chcecie się wybrać, aby zobaczyć grę świateł na żywo warto skorzystać z informacji podawanych na oficjalnej stronie tego wydarzenia:
www.fetedeslumieres.lyon.fr
Fête des Lumières.
Fot. Chiara Ayres
Miałam okazję uczestniczyć w 2012 roku w Fête des Lumières. Jeśli chcemy podziwiać spektakle świateł, a przy tym nie czuć się jak sardynka w puszcze to najlepiej wybrać się na nie w pierwszy lub ewentualnie drugi dzień trwania festiwalu. Na pewno nie jest dobrym wyborem terminu weekend, bo wtedy fala tłumów na ulicach sięga zenitu.
Jakie jeszcze niespodzianki możemy tutaj odkryć? Delikatny akcent wprost z Paryża, czyli ,,La Petite Tour Eiffel” – mała wieżę przypominająca najsłynniejszą budowlę wprost ze stolicy Francji. Nie można jej porównać do wersji paryskiej, ale dodaje pewnego uroku.
La Petite Tour Eiffel.
Fani piłki nożnej koniecznie powinni udać się na Stade de Gerland, aby pokibicować piłkarzom grającym w Olimpique Lyonnais lub innej drużynie według uznania, ale wtedy lepiej specjalnie się tym nie afiszować po meczu. Wybrałam się raz ze znajomymi na jedno obejrzenie pojedynku OL z Tuluzą. Po moim doświadczeniu radzę wszystkim unikać sektorów sąsiadujących ze strefą kibiców. Dlaczego? Po prostu okazuje się, że gazetki klubowe, które są rozdawane przed meczem w trakcie przerwy stają się wielkimi kulkami lądującymi na najbliższych głowach. Oberwałam w ten sposób kilka razy i nie jest to najprzyjemniejsze doznanie, ale z drugiej strony, czego się nie robi, żeby obejrzeć na żywo Bafétimbiego Gomisa.
Stade de Gerland.
Trudno pokazać w słowach, ile magii kryje w sobie miejsce, gdzie narodził się Guignol, czyli pewna francuska lalka teatralna, który stworzył biedny szewc pochodzący z Lyonu. Do tej pory odbywają się tutaj słynne przedstawienia, na jakich lalki rozbawiają widzów do łez. Stąd też pochodzi słynne powiedzenia francuskie: ,,faire le guignol” odnoszące się do osób lubiących błaznować. Dla mnie symbolem Lyonu jest nie tylko lew, ale też bazylika Marii Panny na Fourviere. Znajduje się ona na wzgórzu i góruje nad miastem, a przy tym udając się do niej można podziwiać wspaniałą panoramę niemal całej lyońskiej aglomeracji oraz obejrzeć z bliska La Petite Tour Eiffel. Oglądając panoramę widzimy ze wzgórza budynek, który kształtem przypomina ołówek i jest to jeden z wieżowców na Parc Dieu, gdzie znajduje się wielka galeria handlowa. Niedaleko bazyliki jest mały park oraz rzymski amfiteatr. Do bazyliki na Fourviere jeździ specjalna kolejka, w którą wsiada się na stacji metra Vieux Lyon(jest to linia metra B). Można również wybrać się pieszo, jeśli lubimy się wspinać.
Bazylika Marii Panny na Fourviere.
Panorama ze wzgórza Fourviere.
Amfiteatr rzymski.
Miłośnicy teatrów i oper również nie powinni się nudzić. Wystarczy udać się z Placu Bellecoure w okolice siedziby maire(odpowiednik prezydenta miasta w Polsce). Hotel de Ville w Lyonie(francuski ratusz) znajduje się na Placu Terreaux, gdzie jest olbrzymia fontanna Bartholdi przedstawiająca mężczyznę trzymającego wyrywające się konie. Obok ratusza znajduje się budynek opery, którego dach nazywany jest ,,grill pain”, czyli grillowanym chlebem. Nazwa te wzięła się od tego, że podświetlony nocą sprawia wrażenie wielkiego grilla. Wieczorami można spotkać przy wejściu do opery młody chłopców tańczących break dance. W maju każdego roku organizowane są dni otwarte opery i można wtedy zobaczyć ją od kuchni. Skorzystałam z tej okazji i największe wrażenie zrobiły na mnie garderoby, a nie sama scena i panorama jaką widać z dachu budynku. Jeśli kusi was bardziej gra słów niż muzyki to pozostaje Le Théâtre la Maison de Guignol, który wprawi każdego w doskonały humor.
Opera ze słynnym dachem zwanym ,,grill pain".
Wieża Hotel de Ville,która jest dostępna
do zwiedzania w czasie Europejskich Dni Dziedzictwa
odbywających się we wrześniu.
Dla wszystkich lubiących wypoczywać na łonie natury Lyon oferuje swoją perłę - Parc de la Tête d'Or.Jego nazwa oznacza dosłownie złotą głowę, które figuruje na głównej bramie prowadzącej do parku. Nie dam rady opisać go słowami, ale spróbuję naprawdę rzadko kiedy można spotkać w stosunkowo niewielkiej odległości od centrum miasta ogród zoologiczny i botaniczny o ogromnej powierzchni i na dodatek dostępny bezpłatnie. Nie spotkałam nikogo w Lyonie, kto powiedziałabym mi, że nie lubi tego miejsca, więc myślę, że to najlepsza rekomendacja. Zarówno dzieci, młodzież jak i dorośli z uśmiechami na ustach oglądają lwy, żyrafy, małpy oraz wiele innych okazów fauny, a także flory z najdalszych zakątków świata.
Lew, którego możemy spotkać w Parc de la Tête d'Or.
Tych słoni nie ma już w parku,
ponieważ z powodu choroby nie mogły w nim pozostać
i zostały kupione przez rodzinę książęcą z Monako.
Elementy kampanii reklamowej ONLY LYON,
czyli wielki czerowny lew,
który znajdował się w wielu miejscach w centrum Lyonu.
Zagościł też w Parku de la Tête d'Or.
Czas na imprezę? Pourquoi pas? On y va! (Dlaczego nie? Idziemy!) Nie jestem taka stara na jaką wyglądam, więc korzystałam też z nocnych uroków miasta. Bawiłam się głównie na statkach, które są nie daleko stacji metra Guillotière, ale miałam też okazję być w klubach w centrum miasta i jest tam tłoczno, ale każdy może znaleźć klimaty muzyczne dla siebie. Niektóre lokale oferuję tylko imprezy tematyczne połączone z nauką określonych rodzajów tańca na przykład salsy, zumby i innych. Trzeba się też przygotować na kontrolę dokumentów tożsamości. Nie radzę też wdawać się w zbytnie dyskusje z ochroniarzami, bo jak nie wpuszczają do klubu to znaczy, że naprawdę nie ma miejsca albo mają swoje powody, więc nie ma sensu negocjować. Warto też sprawdzić wiek od jakiego można wejść na daną imprezę, bo czasami są organizowane tylko dla osób, które mają więcej niż 25 lat.
Widok nocą na Place Bellecoure,
gdzie jest czasowo umieszczane wielkie diabelskie koło,
z którego można podziwiać panoramę miasta.
Jak poruszać się po Lyonie? Wbrew pozorom jak nie znamy miasta, a do tego nie komunikujemy się w języku francuskim lepiej zrezygnować ze zwiedzania samochodem i zdać się na transport publiczny, który jest bardzo dobrze zorganizowany i szybki. Mamy do wyboru cztery linie metra, tramwaje, autobusy i trolejbusy. Bilety można kupić w automatach, które są przy każdej stacji metra lub też u kierowcy, jeśli nie ma na przystanku możliwości zakupu. Jeśli weźmiemy bilety w pakiecie, czyli dziesięć od razu to wychodzi trochę taniej niż jak kupujemy pojedynczo. Warto rozważyć również zakup Lyon City Card, którą możemy zarezerwować przez Internet lub nabyć w biurze turystycznym. Umożliwi nam ona znacznie tańsze zwiedzanie Lyonu. Jej cena jest zróżnicowana w zależności od okresu ważności i wynosi od 21 do 41 euro. Więcej informacji na jej temat można znaleźć tutaj:
www.en.lyon-france.com/Lyon-City-Card
W Lyonie spędziłam prawie 11 miesięcy. Tutaj poznałam moich przyjaciół z Meksyku, Panamy, Chin, Japonii, Niemiec, Hiszpanii i także z Polski. Spędziłam z nimi kilkanaście miesięcy, które minęły jak kilka dni, bo świetnie się bawiłam i czas upływał w mgnieniu oka. Miałam okazję mieszkać z Francuzami, więc poznałam ich styl życia i przypadł mi on do gustu. W końcu przełamałam też barierę językową i mogę śmiało powiedzieć, że już mówię po francusku lepiej niż ,,vache espagnol’’. Obecnie jestem w frankofońskiej części Szwajcarii i zdecydowałam się opisać moje lyońskie doświadczenia ze względu na to, że być może ktoś z was pokusi się, aby poczuć magię tego miasta.
Magia w Lyonie.
O mnie
piątek, 23 sierpnia 2013
wtorek, 21 maja 2013
Wakacje z naturystami i swingersami!
Pistolety, banknoty, samochody, gwiazdy i czaszki, czyli wzory najczęściej noszonych w miejscach intymnych kolczyków na plaży w Cap d’Agde. Czy trudno zdobyć takie informacje? Nie, ponieważ w wiosce naturystów nikt nie ukrywa swojej nagości oraz intymnej biżuterii. Eksponowanie ciała w stroju Adama
i Ewy jest uważane za terapię, która dodaje energii. Zmęczeni? Zanim wybierzecie się na wakacje do raju naturystów przeczytajcie relację Anety Skąpskiej, która tam była, ale nago nie chodziła!
Justyna Rut: Czy wakacje w Cap d'Agde są dla każdego?
Z czego słynie miejsce zwane ,,piekłem na ziemi”?
Aneta Skąpska: Myślę, że każdy w swoim życiu powinien zobaczyć ten niecodzienny widok, początkowo jest bardzo zaskakujący , ale z czasem można się przyzwyczaić do turystów oraz mieszkańców paradujących
w stroju Adama i Ewy. Na przykład idziesz do restauracji i siadasz obok nagiej pary z dwójką dzieci. Cała rodzina zalicza się do bardzo praktykujących naturystów, więc nie ma na sobie ubrania. Widok golasów jeżdżących samochodem i rowerem jest standardem. Gdy wybierasz się do pobliskiego sklepu po bagietkę to ustawiasz się
w kolejce nagusów! Jednak Cap d’Agde to nie tylko naturyści, ale także przepiękny region z plażą i ciepłym morzem. Wakacje w Cap d’Agde nie powinny się nikomu kojarzyć z piekłem na ziemi oraz największą zbieraniną golasów na świecie, czy miastem tylko dla dorosłych. Jadąc tam trzeba wiedzieć, że naturyści prowadza bardzo stateczny tryb życia. Według Międzynarodowej Federacji Naturystów ten ruch ,, jest manierą życia w harmonii z naturą’’, a nie tylko reprezentowanie nagiego ciała. Umożliwia eksponowanie swojej nagości w otoczeniu przyrody
i korzystaniu ze słońca, wody i powietrza. Naturyści uważają, że ludzkie ciało jest piękne i należy je pokazywać. Długotrwała ekspozycja na słońcu pozwala zlikwidować zmęczenie oraz jest pewnego rodzaju terapią. Uprawianie naturyzmu utożsamia się z zabawą w nagość
i kultywowaniem życia zgodnie z natura. Cap d’Agde mogę polecić każdemu kto chce spędzić niezapomniane wakacje z nutką fantazji na południu Francji!
J.R.: W wiosce naturystów spotkałaś osoby w każdym wieku?
A.S.: (śmiech)Tak, od niemowlaków do 99-letnich staruszków. Naturyzm może uprawiać każdy zarówno dziecko, które nie ma pojęcia
o tym, że jego rodzice są naturystami, ale także osoby starsze. Muszę przyznać, że będąc w Cap d’ Agde zauważyłam większe grono osób
w podeszłym wieku! Starsze małżeństwo w wieku około 70 lat jeździło na rowerze z bagietkami. Wieczorem miasto jest zdominowane przez „starych” naturystów, którzy siedzą w restauracjach, jedzą, rozmawiają
i piją wino. Można ich spotkać również w klubach, gdzie uczestniczą
w zabawach kończących się nad ranem.
J.R.: Czy naturyści pomimo nagości, która ujednolica ich wygląd starają się jakoś wyróżnić z tłumu golasów?
A.S.: Byłam świadkiem jednej sytuacji, kiedy dzieci zaczęły wytykać palcami, śmiać się i krzyczeć ,,Lady Gaga” do pewnej kobiety, która rzeczywiście swoim wyglądem ją przypominała. Była to starsza Francuzka, bardzo szczupła, z mocnym makijażem w czerwieni i czerni, nosiła szpilki, ale nie miała na sobie ubrań ! Każda część ciała była mocno zaakcentowana łańcuszkami, rożkami i ogonkiem diabełka. Właśnie to odróżnia naturystów od swingersów, ponieważ ci drudzy mocno akcentują swój styl poprzez biżuterię oraz seksualne gadżety.
J.R.: Jazda nago na rowerze po bagietkę, wizyty w plażowych barach. Czy na każdym kroku spotyka się ludzi w stroju Adama i Ewy?
A.S.: Wszędzie! Nie ma miejsca, w którym można nie spotkać nagiej osoby! Trudno otrzeć się o kogoś, kto jest ubrany. Miasto jest przeludnione w sezonie letnim. Na każdym kroku nie tylko można zobaczyć, ale nie da się nie otrzeć o osobę nagą! Naturystów jest tak dużo, że z trudnością można się poruszać w ich tłumie.
J.R.: Czy dostosowałaś się do obowiązujących ,,reguł”
i zrezygnowałaś z wszystkich części garderoby?
A.S.: Nie! Kiedy pierwszego dnia jak gdyby nigdy nic pojechałam do Village Naturiste to byłam przerażona tym, co zobaczyłam! Wiedziałam, że to jest Cap d’Agde, ale nie spodziewałam się wioski naturystów! Poszłam do restauracji, złożyłam zamówienie i usiadłam przy stole,
a wokół mnie wszyscy byli bez ubrań. Po prostu szok! Byłam jedyną ubraną osobą! Po chwili miałam już posiłek na stole, ale z wrażenia straciłam apetyt. Po niecałych dwóch godzinach wracałam do domu samochodem z myślą ze nic mnie już nie zaskoczy, a okazało się, że to był dopiero początek! Zobaczyłam mnóstwo ludzi spacerujących, robiących zakupy, jeżdżących na rowerach i całkiem nagich. Mało tego, niektórzy swoje intymne części ciała mieli w różny sposób ozdobione, kolczykami
w różnych kształtach na przykład pistoletów, banknotów, samochodów, gwiazd i czaszek oraz łańcuchami, brylantami. Zanim przyzwyczaiłam się o tego widoku minęły chyba dwa tygodnie. Nigdy nie dostosowałam się do obowiązujących reguł.
J.R.: Chcesz tam jeszcze wrócić?
A.S.: Myślę, że tak. Spędziłam tam dużo czasu i dla mnie Cap d'Agde to nie tylko naturyzm, ale też przepiękny miejsce. Wspaniale widoki, malownicze pejzaże, wyśmienita śródziemnomorska kuchnia
i niepowtarzalna atmosfera.
J.R.: Dziękuję za rozmowę oraz życzę następnej okazji do plażowania w Cap d’Agde.
A.S. Dziękuję.
Widok tego napisu oznacza,
że raj naturystów jest bliżej niż myślisz.
Oto oni!
Aneta Skąpska.
Autorzy zdjęć: Aneta Skąpska i Justyna Rut
i Ewy jest uważane za terapię, która dodaje energii. Zmęczeni? Zanim wybierzecie się na wakacje do raju naturystów przeczytajcie relację Anety Skąpskiej, która tam była, ale nago nie chodziła!
Justyna Rut: Czy wakacje w Cap d'Agde są dla każdego?
Z czego słynie miejsce zwane ,,piekłem na ziemi”?
Aneta Skąpska: Myślę, że każdy w swoim życiu powinien zobaczyć ten niecodzienny widok, początkowo jest bardzo zaskakujący , ale z czasem można się przyzwyczaić do turystów oraz mieszkańców paradujących
w stroju Adama i Ewy. Na przykład idziesz do restauracji i siadasz obok nagiej pary z dwójką dzieci. Cała rodzina zalicza się do bardzo praktykujących naturystów, więc nie ma na sobie ubrania. Widok golasów jeżdżących samochodem i rowerem jest standardem. Gdy wybierasz się do pobliskiego sklepu po bagietkę to ustawiasz się
w kolejce nagusów! Jednak Cap d’Agde to nie tylko naturyści, ale także przepiękny region z plażą i ciepłym morzem. Wakacje w Cap d’Agde nie powinny się nikomu kojarzyć z piekłem na ziemi oraz największą zbieraniną golasów na świecie, czy miastem tylko dla dorosłych. Jadąc tam trzeba wiedzieć, że naturyści prowadza bardzo stateczny tryb życia. Według Międzynarodowej Federacji Naturystów ten ruch ,, jest manierą życia w harmonii z naturą’’, a nie tylko reprezentowanie nagiego ciała. Umożliwia eksponowanie swojej nagości w otoczeniu przyrody
i korzystaniu ze słońca, wody i powietrza. Naturyści uważają, że ludzkie ciało jest piękne i należy je pokazywać. Długotrwała ekspozycja na słońcu pozwala zlikwidować zmęczenie oraz jest pewnego rodzaju terapią. Uprawianie naturyzmu utożsamia się z zabawą w nagość
i kultywowaniem życia zgodnie z natura. Cap d’Agde mogę polecić każdemu kto chce spędzić niezapomniane wakacje z nutką fantazji na południu Francji!
J.R.: W wiosce naturystów spotkałaś osoby w każdym wieku?
A.S.: (śmiech)Tak, od niemowlaków do 99-letnich staruszków. Naturyzm może uprawiać każdy zarówno dziecko, które nie ma pojęcia
o tym, że jego rodzice są naturystami, ale także osoby starsze. Muszę przyznać, że będąc w Cap d’ Agde zauważyłam większe grono osób
w podeszłym wieku! Starsze małżeństwo w wieku około 70 lat jeździło na rowerze z bagietkami. Wieczorem miasto jest zdominowane przez „starych” naturystów, którzy siedzą w restauracjach, jedzą, rozmawiają
i piją wino. Można ich spotkać również w klubach, gdzie uczestniczą
w zabawach kończących się nad ranem.
J.R.: Czy naturyści pomimo nagości, która ujednolica ich wygląd starają się jakoś wyróżnić z tłumu golasów?
A.S.: Byłam świadkiem jednej sytuacji, kiedy dzieci zaczęły wytykać palcami, śmiać się i krzyczeć ,,Lady Gaga” do pewnej kobiety, która rzeczywiście swoim wyglądem ją przypominała. Była to starsza Francuzka, bardzo szczupła, z mocnym makijażem w czerwieni i czerni, nosiła szpilki, ale nie miała na sobie ubrań ! Każda część ciała była mocno zaakcentowana łańcuszkami, rożkami i ogonkiem diabełka. Właśnie to odróżnia naturystów od swingersów, ponieważ ci drudzy mocno akcentują swój styl poprzez biżuterię oraz seksualne gadżety.
J.R.: Jazda nago na rowerze po bagietkę, wizyty w plażowych barach. Czy na każdym kroku spotyka się ludzi w stroju Adama i Ewy?
A.S.: Wszędzie! Nie ma miejsca, w którym można nie spotkać nagiej osoby! Trudno otrzeć się o kogoś, kto jest ubrany. Miasto jest przeludnione w sezonie letnim. Na każdym kroku nie tylko można zobaczyć, ale nie da się nie otrzeć o osobę nagą! Naturystów jest tak dużo, że z trudnością można się poruszać w ich tłumie.
J.R.: Czy dostosowałaś się do obowiązujących ,,reguł”
i zrezygnowałaś z wszystkich części garderoby?
A.S.: Nie! Kiedy pierwszego dnia jak gdyby nigdy nic pojechałam do Village Naturiste to byłam przerażona tym, co zobaczyłam! Wiedziałam, że to jest Cap d’Agde, ale nie spodziewałam się wioski naturystów! Poszłam do restauracji, złożyłam zamówienie i usiadłam przy stole,
a wokół mnie wszyscy byli bez ubrań. Po prostu szok! Byłam jedyną ubraną osobą! Po chwili miałam już posiłek na stole, ale z wrażenia straciłam apetyt. Po niecałych dwóch godzinach wracałam do domu samochodem z myślą ze nic mnie już nie zaskoczy, a okazało się, że to był dopiero początek! Zobaczyłam mnóstwo ludzi spacerujących, robiących zakupy, jeżdżących na rowerach i całkiem nagich. Mało tego, niektórzy swoje intymne części ciała mieli w różny sposób ozdobione, kolczykami
w różnych kształtach na przykład pistoletów, banknotów, samochodów, gwiazd i czaszek oraz łańcuchami, brylantami. Zanim przyzwyczaiłam się o tego widoku minęły chyba dwa tygodnie. Nigdy nie dostosowałam się do obowiązujących reguł.
J.R.: Chcesz tam jeszcze wrócić?
A.S.: Myślę, że tak. Spędziłam tam dużo czasu i dla mnie Cap d'Agde to nie tylko naturyzm, ale też przepiękny miejsce. Wspaniale widoki, malownicze pejzaże, wyśmienita śródziemnomorska kuchnia
i niepowtarzalna atmosfera.
J.R.: Dziękuję za rozmowę oraz życzę następnej okazji do plażowania w Cap d’Agde.
A.S. Dziękuję.
Widok tego napisu oznacza,
że raj naturystów jest bliżej niż myślisz.
Oto oni!
Aneta Skąpska.
Autorzy zdjęć: Aneta Skąpska i Justyna Rut
środa, 8 maja 2013
Wieczna fiesta z daleka od Boga? Ale Meksyk!
Kulejąca demokracja, handlarze narkotyków, porachunki gangów, ludzie tańczą na ulicach i jedzą na cmentarzach. Hulaj dusza, piekła nie ma! Co za Meksyk! Ile trzeba mieć odwagi, żeby tam żyć? Meksykanin, który od kilku lat mieszka
w Europie, znacznie bezpieczniej czuje się w swoim kraju niż na Starym Kontynencie. Dlaczego? W Meksyku ludzie mają silnie poczucie społeczności i są mniej obojętni na ludzką krzywdę. Alvaro Garcia opowiada, jakie inne sekrety skrywa jego ojczyzna, która wcale nie jest tak daleko od …
Justyna Rut: Czy Meksyk jest narkotykowym rajem?
Z łatwością możemy kupić skręta marihuany lub trawkę?
Alvaro Garcia: Najlepiej ten problem opisują słowa: ,,Meksyk tak daleko od Boga, tak blisko Stanów Zjednoczonych!”. Mój kraj ma problemy z nielegalną emigracją i handlem narkotykami, ponieważ jego położenie geograficzne sprzyja przemytowi. Nierówności
w społeczeństwie, kapitalistyczny monopol oraz korupcja są ,,rakiem” całej Ameryki Łacińskiej. Wbrew pozorom mieszkańcy nie konsumują dużej ilość narkotyków. ,,Surowy” towar jest przemycany, a dopiero
w Stanach Zjednoczonych przekształca się go w droższe produkty.
W Meksyku jest znacznie trudniej kupić narkotyki na własny użytek niż w Europie.
J.R.: Na pewno obecność gangów narkotykowych sprzyja rozwojowi przestępczości oraz walce o sferę wpływów w narkobiznesie. Jak Meksyk radzi sobie, z tym problemem?
Czy czujesz się bezpiecznie w swoim kraju?
A.G.: W Meksyku demokracja stała się systemem, gdzie konkurują
o władzę przedsiębiorstwa, handlarze narkotyków i politycy. Wybory prezydenckie są trudne, a zdarzają się również praktyki kupowania głosów. Korupcja w polityce nie wpływa korzystnie na walkę
z przestępczością. Dzisiaj nigdzie nie można czuć się bezpiecznie.
W Meksyku dużą rolę odgrywa poczucie społeczności. Gdy kogoś spotyka coś złego na ulicy ludzie nie patrzą biernie, tylko starają się pomóc.
W mojej ojczyźnie czuję się bezpieczniej niż w Europie, ponieważ tutaj wiele osób przechodzi obojętnie, gdy komuś dzieje się krzywda.
J.R: Po zasmakowaniu ryzyka, czas skosztować czegoś innego. Jaka jest kuchnia meksykańska?
Czy zadowala wyłącznie miłośników pikantnych dań?
A.G.: Zależnie od regionu , w jakim jesteśmy możemy zasmakować zupełnie innych potraw. Blisko wybrzeża królują dania przygotowywane z owoców morza . Jeśli odwiedzisz północną część kraju zobaczysz potrawy zawierające głównie mięso, kukurydzę
i wiele przypraw. ,,Chiles en nogada” przyrządzana jest tradycyjnie
w pueblach podczas świętowania Meksykańskiego Dnia Niepodległości, które obchodzimy 16 września. Danie składa się z mielonego wieprzowego mięsa wzbogaconego owocami i sosem orzechowym. Dla odmiany enchiladas, czyli tortilla kukurydziana, podawana jest na gorąco i można ją próbować z różnymi składnikami jak mięso, ser, fasola, ziemniaki, warzywa, owoce morza.W Meksyku mamy wiele odmian chili, które są słodkie, pikantne lub mają smak podobny do rzodkiewki. Innym typowym daniem jest ,,mole poblano”, które zawiera około dwudziestu składników, w tym chili i czekoladę, ponieważ łagodzi ona pikantny smak z papryki.
J.R.: Kuchnia meksykańska jest bardzo zróżnicowana podobnie jak taniec. Banda, salsa, quebradita …
Co jeszcze tańczą Meksykanie i przy jakiej muzyce?
A.G.: Mesykańska muzyka jest bardzo bogata. Można w niej odnaleźć rytmy latynoamerykańskie jak i połączenie melodii indiańskich
z nimi. Na przykład marichi, banda, notena, quebradita i wielu rodzajów tańców zależnie od regionu występują w innych wersjach. Różnice obejmują melodie, instrumenty, stroje, kroki taneczne oraz tematykę piosenek. Banda i nortena pochodzą z północnego Meksyku i są wykonywane przy instrumentach dętych oraz perkusyjnych. Zupełnie inna jest muzyka do salsy, która ma typowo latynoamerykańskie rytmy.
J.R.: Meksyk kryje w sobie tajemnice Majów i wiele sekretów drzemiących w piramidach Azteków. Jakie piękne miejsca może odkryć każdy, kto wybierze się do Twojego kraju?
A.G.: Trudno jest mi mówić obiektywnie o moim kraju, bo cały jest dla mnie niezwykłym i malowniczym miejscem. Wyjątkowe krajobrazy są
z pewnością na południu. Warto odwiedzić takie stany jak: Yucatan, Oaxaca, Veracruz, Guerrero, Hidalgo i Guanajuato. Wiele uroku kryją
w sobie puebla, czyli miasteczka emanujące śladami hiszpańskiej przeszłości. Teotihuacan jest ,,perłą” starożytnego Meksyku i słynie
z dwóch wielkich piramid.
J.R.: Święta, święta i … tłumy na ulicach. Jak wygląda meksykańska fiesta?
A.G.: Meksykanie mają poczucie społeczności, lubią się dzielić swoją radością z innymi. Właśnie dlatego świętują festiwale oraz uroczystości tańcząc i bawiąc się na ulicach. Na przykład ,,Dia de muertos”, czyli święto poświęcone zmarłym nie jest tylko modlitwą oraz wizytą na cmentarzu. Ku czci zmarłego na jego grobie zostawiamy czaszki cukru, ulubione potrawy i napoje. Nie brakuje także muzyki i tańca w trakcie tego święta na cmentarzach.
J.R.: Dziękuję za rozmowę, życzę wielu niezapomnianych fiest nie tylko na cmentarzach i kolejnych podróży do Meksyku!
A.G.: Dziękuję.
,,Nie! U nas tylko dobra wódka!”
Chmary komarów, bezkresna dzicz, prażone owady na obiad,
a w ramach rozrywki liczenie złapanych kleszczy.
Czy są inne zalety podróży na ,,nieludzką ziemię”?
Jaką magię kryje w sobie Syberia?
Czy można tam wynająć Romów?
O potędze przestrzeni i absurdach, które na niej spotykamy opowiada Tomasz Szudrowicz – uczestnik syberyjskiej wyprawy.
Justyna Rut: Jak nie zginąć pokonując Syberię?
Tomasz Szudrowicz: Latem , podkreślam latem, nie jest ona specjalnie wymagającym terenem. Jeśli ktoś trochę wędruje po polskich górach spokojnie tam sobie poradzi, ale należy wziąć pod uwagę, że odległości są większe, a i na szlaki nie ma co liczyć , nawet
w miejscach rozwiniętych turystycznie. Trzeba zaopatrzyć się
w mapę, a o dobrą mapę w Rosji wcale nie jest tak łatwo , więc warto zatroszczyć się o nią przed wyjazdem i nosić ze sobą więcej jedzenia.
To jeśli chodzi o przetrwanie w terenie. Jeżeli chcemy przetrwać
w Rosji polecam zaaplikować sobie dużą dawkę cierpliwości, która pomaga przy załatwianiu czegokolwiek.
J.R.: Z jaką największą przeszkodą zmierzyłeś się na ,,nieludzkiej ziemi”?
T.Sz.: Byliśmy dobrze przygotowani i udało nam się uniknąć większości niespodzianek. Nie mogłem jednak uciec od owadów
- czerwiec jest okresem wylęgu większości fruwających,, bestii”
i przez całą tajgę towarzyszyła nam spora ich chmara. Jest to irytujące, ale można się przyzwyczaić. Drugą rzeczą są kleszcze - rejon, który odwiedziliśmy był szczególnie zagrożony kleszczowym zapaleniem opon mózgowych. Robiliśmy w pewnym momencie zakłady kto złapie więcej kleszczy. Wygrałem, bo miałem ich dziewięć, a mój kolega pięć. Chciałbym też jedną rzecz otwarcie powiedzieć - nieznajomość języka nie jest przeszkodą w podróżowaniu! Jasne, ułatwia pewne kwestie, ale spokojnie można sobie poradzić i bez tego. W Rosji warto znać sam alfabet i względne podstawy, a potem jakoś pójdzie.
J.R: Dla mnie Syberia kojarzy się z mrozem i milionami zesłańców. Jaki jest Twój obraz tego miejsca po swojej wyprawie?
T.Sz.: Syberia dla Polaków często znaczy jedynie zimno i miejsce zsyłek. Dla mnie są to przede wszystkim nieograniczone przestrzenie, potężna
i dzika tajga, spalone słońcem stepy, wysokie i majestatyczne góry.
A z czym mi się kojarzy? Z przestrzenią i magią, ale tą prawdziwą, szamańską.W pamięci mam obrazy drewnianych domów ze zdobionymi okiennicami, malowanymi płotami i ludzie - Buriaci, Rosjanie, szamaniści, lamaiści. Nie zapominam też o historii zsyłek Polaków,
a zwłaszcza o dwóch istotnych postaciach jak: Benedykt Dybowski i Jan Czerski - zesłańcach, którzy przyczynili się
w znacznym stopniu do poznania Syberii, więc ich nazwiska do tej pory widnieją na wielu mapach.
J.R.: Przedzieranie się przez tajgę, przeprawy przez rzeki, noclegi po gołym niebe, a na obiad prażone owady. Czy są to główne zalety syberyjskich podróży?
T.S.: (śmiech) Wszystko to tworzy podróż, ale nie jest jej celem. Chcąc zminimalizować koszty musieliśmy zrezygnować z wygodnych noclegów, więc spaliśmy pod namiotem. Przełom czerwca i lipca idealnie się do tego nadaje – jedynie w górach noce są zimne. Przedzieranie się przez tajgę czy rzeki to elementy trekkingu, choć zdradzę, że zrodził się w pewnym momencie pomysł załadowania na plecy większej ilości jedzenia
i przejścia się ciemną tajgą ponad 100 kilometrów. Czas nas gonił na trwogę, więc zostało to odłożone na kiedyś, a prażone owady były po prostu odskocznią od paskudnych rosyjskich konserw.
J.R.: Czy degustowałeś coś poza tym ,,specjałem”?
T.S.: Szczerze niewiele, ale nie mogłem sobie odpuścić blin czy pierożków kupowanych od babusiek, podczas jazdy Transsibem,. Skosztowałem też bajkalskiego endemitu - Omula, orzeszków z Limby Syberyjskiej oraz gumy do żucia z żywicy. Bardzo smakują mi rosyjskie lody i kwas chlebowy rozlewany z dużych, żółtych beczek
z napisem KWAS. Wstyd się przyznać, ale na granicy ukraińsko-rosyjskiej pierwszy raz w życiu jadłem raki .
J.R.: Pojechałeś razem ze znajomym, ale czy miałbyś odwagę wybrać się tam sam?
T.S.:Pojechaliśmy we dwóch. Człowiek boi się tego, co nieznane. Gdy się to pozna najczęściej przestaje być takie straszne, a często okazuje się
w jakiś sposób lepsze od codzienności. Jak najbardziej, biorę pod uwagę samotną podróż na Syberię, ale to za kilka lat. W najbliższe wakacje planuję wybrać się sam na południe Europy.
J.R.: W biurze informacji turystycznej w Rosji widziałeś napis ,,Romms for rent”(tłum. ,,Romowie do wynajęcia”). Miałeś jakieś inne wzbudzające uśmiech sytuacje?
T.Sz.: Ktoś powiedział: ,,Rosja to nie kraj, to stan umysłu”. Było mnóstwo takich sytuacji, choćby przy próbie kupna denaturatu do kuchenki. Gdy mój współtowarzysz zapytał panią w sklepie czy jest owy specyfik, to usłyszał w odpowiedzi "Nie! U nas tylko dobra wódka!".
J.R.:Czy oczekując na autobus na przystanku skusiłeś się, aby wziąć czekającego w pobliżu konia i na nim kontynuować podróż?
T.Sz.: Mało korzystaliśmy z komunikacji lokalnej i większość kilometrów zrobiliśmy autostopem. Zdarzało nam się jechać tzw. marszrutką - to rodzaj prywatnych busów. Nie uznaje się w nich ograniczenia ilości pasażerów jak i ich bagaży, zwykle nie ma też oficjalnego rozkładu. Pojedzie jak pojedzie, a konie kusiły, bo jest ich dużo i najczęściej pasą się na dziko, bez płotów, pastuchów i drutów.
J.R.: Czy po takiej wyprawie zdecydowałbyś się zamieszkać na Syberii na stałe i założyć hodowlę reniferów?
T.Sz.: Ciekawe pytanie. Ciężko mi teraz na nie odpowiedzieć. Jestem raczej niespokojnym duchem i nie uważam siedzenia dłużej w jednym miejscu za spełnienie marzeń. Niewątpliwie na Syberię jeszcze wrócę, być może na dłużej. Mam już, mniej więcej, rozeznanie gdzie warto jeszcze pojechać i wiem, czego nie zdążyłem zobaczyć w okolicach Bajkału, bo
w końcu Syberia jest potęgą przestrzeni!
J.R.: Dziękuję za rozmowę i życzę Ci udanej kolejnej wyprawy.
T.Sz.: Dziękuję.
Syberyjskie przysmaki.
Romms for rent?
Smacznego!
Paweł Stopyra z owadem w ustach.
Kałuża w tajdze.
Krowy na drogach.
Kuchnia w syberyjskim wydaniu.
Syberia.
Tomasz Szudrowicz.
Autorami zdjęć są: Tomasz Szudrowicz i Paweł Stopyra.
czwartek, 19 kwietnia 2012
O paliwowym raju, silikonowych biustach oraz przyprawach z odwłoków termintów…
W tym kraju za litr benzyny zapłacimy … 7 groszy. Niemożliwe? Sprawdźcie sami. Gdzie jest taki raj dla posiadaczy samochodów? W ojczyźnie Ivian Sarcos, czyli kobiety noszącej koronę Miss World 2011. Czym jeszcze zachwyca Wenezuela? Najwyższym wodospadem świata, płaskowyżem Grand Sabana i dziewiczymi krajobrazami. Jakieś minusy? Nadmiar silikonu w biuście oraz pośladkach rodowitych Wenezuelek oraz kawa niezadowalająca podniebienia konesera. Nie każdemu też smakują przyprawy
z odwłoka termita. Mniejsze i większe uroki paliwowego raju przybliża Tomasz Berski, lekarz oraz miłośnik egzotycznych wojaży.
Justyna Rut:Wyprawa do Wenezueli, gdy w Polsce trwa sroga zima wydaje się zwykłą ucieczką od niskich temperatur lub może ... powrotem do czasów dzieciństwa, kiedy zabawa
w Indian była wielką atrakcją. Dlaczego wybrałeś Amerykę Południową na cel swojej podróży?
Tomasz Berski: Namówili mnie znajomi. Wcześniej Wenezuela była dla mnie tylko hasłem -wiedziałem o Hugo Chávezie, potężnych złożach ropy naftowej i że nie jest najbezpieczniejszym miejscem . Czytałem kiedyś relacje polskich podróżników o połowach ryb oraz o tym, że Cejrowski wybrał się tam, żeby stworzyć kilka filmów, ale jego ,,programowo’’ nie oglądam. Jechałem w ciemno. Dlaczego w czasie mrozu? Po prostu terminu wyjazdu z meteorologami nie ustalałem.
J.R.: Czym najbardziej urzeka wenezuelska fauna i flora? Może kusi przywiezienie do Polski jakiegoś okazu pomimo kontroli na lotnisku?
T.B.: W przyrodzie uderza jej naturalność i dzikość - przynajmniej we wschodniej części tego kraju, bo zachodnia jest bardziej zindustrializowana. Spotykałem wiele zwierząt, o których dotąd się tylko słyszałem lub widziałem w zoo. Najbardziej zaskakujące jest to, ze większość tych pomników przyrody można dotknąć i niejako aktywnie uczestniczyć w ich życiu. Wenezuelczycy nie traktują tego jak skansenu, tylko jako część codziennego życia. Myślałem o zabraniu koralowca, ale zrezygnowałem, bo w sumie gra nie warta świeczki, a ryzyko duże…
J.R.: Uroda Wenezuelek jest znana na całym świecie. Czy naprawdę spacerując ulicami nie sposób ominąć wzrokiem lokalnych piękności?
Zbyt wielu karaibskich piękności nie dane mi było zobaczyć. Jeździliśmy głownie po terytoriach zamieszkanych przez Indian, a oni z Latynosami mają nie wiele wspólnego. Więcej widziałem podczas pobytu na wyspie
w kurorcie. Nie mam pewności, że to były to rodowite Wenezuelki, czy kobiety z jakiś innych krajów . Osoby ,,biegłe” pokazywały mi rodowite dziewczyny, które miały dużą ilość silikonu w biuście i pośladkach. Wyglądało to dość komicznie i jak na mój słowiański gust mało estetycznie, ale o gustach się nie dyskutuje.
J.R.: Z pewnością podziwiałeś również inne krajobrazy. Który z nich szczególnie zachwycał?
T.B:. Zachwycił mnie szczególnie widok delty Orinoko, który bardzo przypominał mi puszcze nadrzeczne na Borneo, a klimat też bardzo podobny oraz zbliżona budowa domów mieszkalnych, z wykorzystaniem wszystkiego co daje natura. Charakterystyczne dla Wenezueli, zwłaszcza dla Grand Sabana są tepuis - góry stołowe, których wierzchołki skryte są w chmurach. Występują też liczne wodospady – o różnej wysokości
i zabarwieniu, z dominującym Salto Ángel - najwyższym na świecie. Także płaskowyż Grand Sabana, którego nazwa chyba nieprzypadkowo przypomina słowo ,,sawanna”. Przyroda, którą tam spotykamy do złudzenia przypomina to, co kojarzy nam się z obrazami sawanny afrykańskiej- stepy, wysuszona trawa, niewysokie krzewy. Jedynym, co odróżnia te miejsca jest obecność lasów.
J.R.:Arepa czy empanada? Jaka z przekąsek serwowanych na straganach najbardziej przypadła Ci do gustu i z jakim dodatkami?
T.B.: Najbardziej smakowały mi empanada z farszem mięsnym lub warzywnym oraz pabellon criollo. Arepa była dla mnie, zresztą nie tylko dla mnie, nie do zjedzenia. Jeśli chodzi o przyprawy to stosują jakieś zupełnie u nas nieznane, a niektóre bardzo szokujące jak sos z mrówek
i odwłoka termita.
J.R.: W gorącym klimacie chętnie sięgamy po napoje. Czym najlepiej ugasić pragnienie? Koktajle owocowe, chicha, a może coś mocniejszego?
T.B.:Popularnymi napojami są bardzo zimne, lekkie piwa oraz oczywiście woda mineralna. Wśród mocniejszych trunków króluje rum oraz Caipirinha i koktajle typu Cuba Libre. Lokalnym drinkiem na wyspach jest Coco Loco, czyli połączenie kokosa zmieszanego z kawą
i cynamonem, a do tego w miarę ubywania zawartości dodaje sie rum. Wenezuelczycy piją ogromne ilości kawy, która jak na nasze europejskie podniebienia nie jest zbyt rewelacyjna.
J.R.: Dziękuję za rozmowę.
T.B.: Dziękuję.
Grabieże, narkotyki i seks-oferty... w podróżniczych paragonach twórców Bloga Roku 2011!
Napad w Gruzji, seksualne propozycje od kierowcy ciężarówki i handlowe od ,,biznesmanów’’ sprzedających marihuanę,
a także zdobywanie szczytów górskich w skarpetkach na dłoniach. Wszystkie te atrakcje wpisuje w swój paragon
z podróży Patryk Świątek. Smak dalekich wojaży za niewielkie pieniądze poznaje razem z Bartłomiejem Szaro.
Ich podróżniczy blog został najlepszym w Polsce w 2011 roku.
Czy sukces motywuje młodych globtroterów do dalszych wyjazdów?
Justyna Rut:,,Paragon z podróży” został najlepszym blogiem roku 2011. Czy bardziej zaskoczyć mogło Cię, tylko oberwanie cegłówką od Maciej Orłosia?
Patryk Świątek: Tak.(śmiech)Szczytem marzeń było wygranie
w kategorii podróże. Nie zostawiłem sobie w głowie miejsca na to, że zdobędę razem z Bartkiem główną nagrodę. Przez długi okres czasu nie uważaliśmy naszej strony za bloga, dopiero ostatnio spojrzeliśmy na nią inaczej.
J.R.: Nie spoczywacie na laurach, bo ostatnio są nowości takie jak telewizja. Czy jest to wasz pomysł, a może odpowiedź na sugestie czytelników?
P.Ś.: Telewizja była w planie znacznie wcześniej, jeszcze przed zgłoszeniem się do konkursu i już wtedy nagrywaliśmy pierwsze materiały, które ostatnio zostały opublikowane na blogu.
J.R.: Atrakcją dla fanów waszej strony są rebusy, które czasem wymagają zaskakujących skojarzeń. Kto je wymyśla?
P.Ś.: Robimy je na zmianę z Bartkiem.
J.R.: Wygrana motywuje, a jeszcze przed sukcesem
w konkursie powiedziałeś mi, że co roku planujecie zdobywać
o 1000 metrów większe wysokości. Kiedy następny szczyt?
P.Ś.: Na wakacjach jadę razem z Bartkiem do Nepalu.
J.R.: Czy szczyt w Nepalu też zamierzacie zdobyć
w skarpetkach na dłoniach, a może zaopatrzycie się
w profesjonalny sprzęt?
P.Ś.: Do tej wyprawy chcemy się solidnie przygotować i bardziej profesjonalnie niż do wejścia na Kazbek.
J.R.: Napad w Gruzji, seksualne propozycje od kierowcy ciężarówki i handlowe od ,,biznesmenów” sprzedających marihuanę. Czy nic nie jest w stanie sprawić, żebyś powiedział, że pasujesz i już nie jedziesz w niebezpieczne miejsca?
P.Ś.: Przygody są dla mnie motywacją do dalszych wyjazdów i nie zniechęcają do nich, ale wręcz odwrotnie. Adrenalina sprawia, że chcę ciągle podejmować nowe wyprawy.
J.R.: W podróżach do tej pory nie towarzyszyły wam dziewczyny z Polski, ale Bartek opublikował ostatnio na blogu poradnik o podrywaniu lokalnych piękności. Proponuje w nim takie sposoby jak: na zwierzątko, na tragarza lub przewodnika górskiego. Który sprawdza się najlepiej?
P.Ś.: Czytelniczki stwierdziły pod tym artykułem, że najbardziej działa na nie podrywanie w towarzystwie zwierzątka.
J.R.: Zabierasz zwierzęta ze sobą w podróży, czy ,,wypożyczasz” na miejscu?
P.Ś.: Trochę sobie żartuję, bo tak naprawdę nie mam zbyt wiele czasu na podrywanie dziewczyn na wyprawach. Wspominam wiele lokalnych piękności, ale żadna z nich szczególnie nie utkwiła mi w pamięci na dłużej.
J.R.: Brak wolnej chwili jest przeszkodą w nawiązaniu znajomości. Intryguje mnie jednak, czy nie zabieracie
w podróże polskich dziewcząt może dlatego, że wolicie lokalne piękności?
P.Ś.: Jest to jakiś argument.(śmiech) Jak się jedzie gdzieś turystycznie
z założeniem na wypoczynek oraz nastawieniem na dobrą zabawę to sprawa wygląda inaczej, rezerwuje się wtedy czas na podrywanie. Oczywiście spotykam się z miejscowymi dziewczynami czasem i zdarza się gdzieś razem przejść, ale cele moich wypraw są inne.
J.R.: Na jednym ze zdjęć jesteś w otoczeniu ortodoksyjnych muzułmanek. Czy nie obawiałeś się, żeby podejść do nich biorąc pod uwagę fakt, że ich religia dość mocno ogranicza kontakty kobiet z obcymi mężczyznami?
P.Ś.: Muzułmanki są dużo bardziej powściągliwe, ale nie wszystkie, bo te które miały okazje wyjechać na przykład na studia i mieć kontakt z inną kulturą zachowują się zupełnie inaczej, często same nawiązują rozmowę. Te dziewczyny, z którymi mam zdjęcie pochodzą z małej wioski, bardzo długo się czaiły, żeby podejść do nas i pewnie jeszcze przez tydzień opowiadały spotkaniu z nami.
J.R.: Zwiedziłeś już wiele krajów, ale z pewnością jeszcze jakiś chciałbyś zobaczyć. Gdzie jest Twoje miejsce - marzenie?
P.Ś.: W Ameryce Południowej – Peru i dżungla amazońska. Chciałabym tam, kiedyś pojechać i pewnie się uda.
J.R.: Będę mocno trzymała kciuki za spełnienie tego marzenia. Dziękuję za rozmowę.
P.Ś.: Dziękuję również.
a także zdobywanie szczytów górskich w skarpetkach na dłoniach. Wszystkie te atrakcje wpisuje w swój paragon
z podróży Patryk Świątek. Smak dalekich wojaży za niewielkie pieniądze poznaje razem z Bartłomiejem Szaro.
Ich podróżniczy blog został najlepszym w Polsce w 2011 roku.
Czy sukces motywuje młodych globtroterów do dalszych wyjazdów?
Justyna Rut:,,Paragon z podróży” został najlepszym blogiem roku 2011. Czy bardziej zaskoczyć mogło Cię, tylko oberwanie cegłówką od Maciej Orłosia?
Patryk Świątek: Tak.(śmiech)Szczytem marzeń było wygranie
w kategorii podróże. Nie zostawiłem sobie w głowie miejsca na to, że zdobędę razem z Bartkiem główną nagrodę. Przez długi okres czasu nie uważaliśmy naszej strony za bloga, dopiero ostatnio spojrzeliśmy na nią inaczej.
J.R.: Nie spoczywacie na laurach, bo ostatnio są nowości takie jak telewizja. Czy jest to wasz pomysł, a może odpowiedź na sugestie czytelników?
P.Ś.: Telewizja była w planie znacznie wcześniej, jeszcze przed zgłoszeniem się do konkursu i już wtedy nagrywaliśmy pierwsze materiały, które ostatnio zostały opublikowane na blogu.
J.R.: Atrakcją dla fanów waszej strony są rebusy, które czasem wymagają zaskakujących skojarzeń. Kto je wymyśla?
P.Ś.: Robimy je na zmianę z Bartkiem.
J.R.: Wygrana motywuje, a jeszcze przed sukcesem
w konkursie powiedziałeś mi, że co roku planujecie zdobywać
o 1000 metrów większe wysokości. Kiedy następny szczyt?
P.Ś.: Na wakacjach jadę razem z Bartkiem do Nepalu.
J.R.: Czy szczyt w Nepalu też zamierzacie zdobyć
w skarpetkach na dłoniach, a może zaopatrzycie się
w profesjonalny sprzęt?
P.Ś.: Do tej wyprawy chcemy się solidnie przygotować i bardziej profesjonalnie niż do wejścia na Kazbek.
J.R.: Napad w Gruzji, seksualne propozycje od kierowcy ciężarówki i handlowe od ,,biznesmenów” sprzedających marihuanę. Czy nic nie jest w stanie sprawić, żebyś powiedział, że pasujesz i już nie jedziesz w niebezpieczne miejsca?
P.Ś.: Przygody są dla mnie motywacją do dalszych wyjazdów i nie zniechęcają do nich, ale wręcz odwrotnie. Adrenalina sprawia, że chcę ciągle podejmować nowe wyprawy.
J.R.: W podróżach do tej pory nie towarzyszyły wam dziewczyny z Polski, ale Bartek opublikował ostatnio na blogu poradnik o podrywaniu lokalnych piękności. Proponuje w nim takie sposoby jak: na zwierzątko, na tragarza lub przewodnika górskiego. Który sprawdza się najlepiej?
P.Ś.: Czytelniczki stwierdziły pod tym artykułem, że najbardziej działa na nie podrywanie w towarzystwie zwierzątka.
J.R.: Zabierasz zwierzęta ze sobą w podróży, czy ,,wypożyczasz” na miejscu?
P.Ś.: Trochę sobie żartuję, bo tak naprawdę nie mam zbyt wiele czasu na podrywanie dziewczyn na wyprawach. Wspominam wiele lokalnych piękności, ale żadna z nich szczególnie nie utkwiła mi w pamięci na dłużej.
J.R.: Brak wolnej chwili jest przeszkodą w nawiązaniu znajomości. Intryguje mnie jednak, czy nie zabieracie
w podróże polskich dziewcząt może dlatego, że wolicie lokalne piękności?
P.Ś.: Jest to jakiś argument.(śmiech) Jak się jedzie gdzieś turystycznie
z założeniem na wypoczynek oraz nastawieniem na dobrą zabawę to sprawa wygląda inaczej, rezerwuje się wtedy czas na podrywanie. Oczywiście spotykam się z miejscowymi dziewczynami czasem i zdarza się gdzieś razem przejść, ale cele moich wypraw są inne.
J.R.: Na jednym ze zdjęć jesteś w otoczeniu ortodoksyjnych muzułmanek. Czy nie obawiałeś się, żeby podejść do nich biorąc pod uwagę fakt, że ich religia dość mocno ogranicza kontakty kobiet z obcymi mężczyznami?
P.Ś.: Muzułmanki są dużo bardziej powściągliwe, ale nie wszystkie, bo te które miały okazje wyjechać na przykład na studia i mieć kontakt z inną kulturą zachowują się zupełnie inaczej, często same nawiązują rozmowę. Te dziewczyny, z którymi mam zdjęcie pochodzą z małej wioski, bardzo długo się czaiły, żeby podejść do nas i pewnie jeszcze przez tydzień opowiadały spotkaniu z nami.
J.R.: Zwiedziłeś już wiele krajów, ale z pewnością jeszcze jakiś chciałbyś zobaczyć. Gdzie jest Twoje miejsce - marzenie?
P.Ś.: W Ameryce Południowej – Peru i dżungla amazońska. Chciałabym tam, kiedyś pojechać i pewnie się uda.
J.R.: Będę mocno trzymała kciuki za spełnienie tego marzenia. Dziękuję za rozmowę.
P.Ś.: Dziękuję również.
sobota, 14 kwietnia 2012
,,Staje się zwykłym śmieciem”
Kobieta w islamie. Czy studia są dla muzułmanek jedyną szansą na odrobinę wolności?
Koran szczegółowo określa zakazy i nakazy dotyczące życia religijnego muzułmanów. Pozycja kobiety w islamie jest silnie uzależniona najpierw od jej rodziny, a później męża. Godność muzułmanki może naruszyć nawet kontakt z obcymi mężczyznami na ulicy czy w autobusie. Najważniejszą wartością dla młodej, niezamężnej dziewczyny jest dziewictwo, ponieważ jego utrata przed małżeństwem godzi w honor rodziny. Islam nie ogranicza jednak roli kobiety tylko do domowych obowiązków, ale pozwala także na zdobywanie wykształcenia. Korzysta
z tego wiele młodych dziewcząt, ponieważ wyjazd z kraju arabskiego na zagraniczne uniwersytety staje się często jedyną szansą zasmakowania większej wolności, poznania bardziej swobodnego stylu życia.
- Muzułmanki są dużo bardziej powściągliwe, ale nie wszystkie, bo te które miały okazje wyjechać na przykład na studia i mieć kontakt z inną kulturą zachowują się zupełnie inaczej, często same nawiązują rozmowę - stwierdza Patryk Świątek, student III roku geografii na Uniwersytecie Jagielloński.
Zajęcia na studiach i zasady islamu. Czy zawsze można je pogodzić?
W waszym kraju źle się patrzy na odmienności obcokrajowców – wypowiada się pragnąca zachować anonimowość studentka, która przyjechała do Polski z Arabii Saudyjskiej.
Polacy często nie reagują przychylnie już na sam strój muzułmanek, które muszą nawet w czasie upałów zakrywać ciało i głowę. Na uczelniach studentki z krajów arabskich realizują ten sam program, nawet jeśli przyjechały wyłącznie na krótką wymianę. Nie bierze się pod uwagę, że ich religia nakłada im pewne ograniczenia mogące utrudniać udział we wszystkich zajęciach.
- Musiałam zrezygnować z wyjść na basen w czasie wychowania fizycznego. Przychodząc w takim stroju, jaki jest zgodny z zasadami mojej religii i, który zakładam na plaży w moim kraju zostałabym wyśmiana - opowiada Samira, po tym jak musiała zamienić zajęcia
z pływania na ćwiczenia korekcyjne.
Czy studentki-muzułmanki imprezują?
Życie studenckie kojarzy się nie tylko z studiowaniem, ale też z licznymi imprezami. Islam zabrania jednak spożywania alkoholu, a także sytuacji, kiedy kobieta może znaleźć się zbyt blisko innych mężczyzn.
- Czasami, ale bardzo rzadko zdarza mi się wieczorem spotkać się ze znajomymi. Nigdy nie wybieram jednak dużych klubów, tylko mniejsze lokale, gdzie można usiąść, porozmawiać i wypić bezalkoholowe piwo - twierdzi Samira.
Nie wszystkie muzułmanki rezygnują z odrobiny wolności, jakie stwarza im wyjazd z kraju i brak kontroli ze strony rodziny.
- Moja siostra wyjechała na studia do Londynu i całkowicie straciła głowę dla jednego mężczyzny. Musiałam pożyczyć jej pieniądze na zabieg hymenoplastyki. Dla nas dziewictwo jest bezcenne, a gdy kobieta traci je przed małżeństwem staje się zwykłym śmieciem. Nie mogłam dopuścić do zniszczenie honoru mojej rodziny, więc dałam jej pieniądze na zabieg - opowiada studentka z Arabii Saudyjskiej, która studiuję w Krakowie już trzy lata.
Jak Polacy traktują muzułmanki?
- Nie narzekam na zachowanie Polaków, bo wiem, że oni też czują się ,,inni", gdy przyjeżdżają do mojej ojczyzny. Najbardziej drażni mnie jak przy trzydziestostopniowym upale ktoś pyta mnie, czy nie jest gorąco, w tym hidżabie i sugeruje zdjęcie go. Także stwierdzenia koleżanek ze studiów, o tym jak mi dobrze, że nie muszę robić rano fryzury. Mam zakryte ciało i włosy, ale to nie znaczy, że się nie myję i nie czeszę – nie ukrywa żalu za złośliwe uwagi Samira.
Hidżab, czyli nakrycie głowy,
które w islamie obowiązuje kobiety.
Fot.Kamila Isakiewicz
Strój kąpielowy muzułmanki na plaży w Czarnogórze.
Fot. Justyna Rut
Subskrybuj:
Posty (Atom)